KoleĹźkot / Flow

Ze wszystkich kocich dziwactw, które zacierają granicę między logiką a metafizyką, najbardziej lubię tzw. wezwanie do nieistnienia (termin autorski, zjawisko potwierdzone empirycznie). To moment, w którym wylegujący się kot przewierca cię ślepiami, sugerując, że jesteś słońcem w jego galaktyce. Kiedy jednak schodzisz z jego linii wzroku, nie wodzi za tobą oczami, wgapia się jedynie w pozbawioną

Jan 23, 2025 - 08:03
 0
KoleĹźkot  / Flow
Ze wszystkich kocich dziwactw, które zacierają granicę między logiką a metafizyką, najbardziej lubię tzw. wezwanie do nieistnienia (termin autorski, zjawisko potwierdzone empirycznie). To moment, w którym wylegujący się kot przewierca cię ślepiami, sugerując, że jesteś słońcem w jego galaktyce. Kiedy jednak schodzisz z jego linii wzroku, nie wodzi za tobą oczami, wgapia się jedynie w pozbawioną ciebie przestrzeń. Tak naprawdę nigdy nie chodziło mu o ciebie, Michał. Zaintrygowała go mucha na ścianie, śmieszny wzór z draperii, albo wielkie tłuste nic.  To egzystencjalny cios poniżej pasa i zarazem odpowiedź na pytanie, dlaczego kino ma z kotami problem. Z jednej strony trudno obsadzić je w filmach o poświęceniu, honorze czy nawet przywiązaniu ("jakież to ludzkie" – rzekłby kot). Z drugiej – ich zachowaniem rządzą impulsy i spięcia synaps, których kamera nie zrozumie, a często nawet nie wychwyci.  Niektórzy próbowali. W animacji studia Pixar "W głowie się nie mieści" scenarzyści zajrzeli do kociej głowy, by odkryć totalny chaos w centrum dowodzenia. W grze wideo "Stray" – opowieści o samotnym futrzaku w cyberpunkowym świecie przyszłości – przepisali "chadzanie własnymi ścieżkami" na serię zabawnych mechanik rozgrywki (dedykowane miauczeniu oraz strącaniu rzeczy z półek przyciski to szczyt interaktywnego artyzmu, if you ask me). Twórcy nagrodzonej Złotym Globem łotewskiej animacji "Flow" szukają ekwiwalentu dla kociego jestestwa w najprostszej definicji kina; to jest w sztuce, która karmi się obrazem i ruchem, a nie słowem czy miaukiem. Kiciusia, metaforycznie i dosłownie, rzucają na głęboką wodę. Bo kot, choć nie lubi pływać, jest trochę jak woda – ma wysokie ciepło właściwe i potrafi szczelnie wypełnić każdą przestrzeń. Animowany kotek biega, pływa, skacze, no i oczywiście miauczy. Czasem jest to wołanie o pomoc. Kiedy indziej – oznaka ekscytacji, choć wiadomo, jak to z tą kocią ekscytacją jest, można ją pomylić z zapalczywym gniewem. Świat, który go otacza, to cmentarzysko ludzkiej cywilizacji. Jego rezydentami pozostały wyłącznie zwierzaki, we władanie ponownie objęła go dzika przyroda. Nie wiadomo, co, kiedy i z jakiego powodu się stało. Wiadomo natomiast, że w zgodzie z biblijną logiką kolejna wielka fala zmusi lokalną faunę do migracji. Zasady gatunku kina przygodowego rymują się z naturą świata po zagładzie: aby przetrwać, trzeba pozostać w ruchu.  Nasycone zielenie w gęstych lasach, pastelowe brązy i żółcie w opuszczonych miastach, słoneczne refleksy rozcinające lazurową wodę… Choć przyjemna i dość oczywista w swoim "malarskim" stylu faktura obrazu narzuca skojarzenia z opowieścią o "nowym początku", całość utrzymana jest raczej w elegijnym tonie – w końcu po ludziach musi przyjść pora na zwierzęta. Łotewski reżyser Gints Zilbalodis równoważy minorowe nastroje krzepiącą historią zwierzęcej solidarności i dość powiedzieć, że jest to konwencja wymagająca sporej narracyjnej finezji. "Flow" nie jest kinem z subtelnie zawoalowanym, proekologicznym przesłaniem. To pracująca na szóstym biegu machina gróźb i ostrzeżeń. Działa bez zarzutu przez całe osiemdziesiąt minut, choć najefektywniejsza jest w momentach cichej komunii wrażliwości między bohaterami a widzem. To jest wtedy, gdy z pokładu chybotliwej łódki wspólnie podziwiamy majestat umierającego świata. Film Zilbalodisa wygląda trochę jak gra wideo. W tym sensie, że fałszywy "operator" uwielbia podglądać akcję zza pleców (sorry, zza grzbietu) bohatera albo zamrażać go w kadrach sugerujących potencjalny wybór ścieżki. Inspiracje elektroniczną rozrywką sięgają jednak głębiej – aż do tzw. kontekstowego opowiadania poprzez wirtualną scenografię. Pomniki zniszczonej cywilizacji odsłaniają jakąś prawdę o przeszłości, lecz na autotematycznym poziomie mówią znacznie więcej o procesie poznawania tegoż świata. Czyni to z "Flow" nie tylko jedną z najciekawszych adaptacji poetyki gier wideo na język filmu, ale też kino wielokrotnego użytku. To zabawa w "kto tu mieszkał?", zaproszenie do roboty archeologicznej i zarazem fascynująca gra napięć pomiędzy przeszłością i teraźniejszością.       Gdyby Orwell i Disney mieli dziecko… Okej, już wiem, co o tej recenzji powiedziałby (sorry – pomiauczałby) kot – żebym przestał się wygłupiać, bo najprostsze emocje nie potrzebują pomocy języka. Nie będę zatem przekonywał, jak stymulujący wyobraźnię i emocjonalnie inspirujący – zwłaszcza dla najmłodszych – może być ten rodzaj kina. Powiem jedynie tyle, że "Flow" jest trochę jak ten czarny kotek. Pojawia się znikąd, zwiastuje nieszczęście i wzbudza czułość. I nawet jeśli nasze serce ma kształt stożka, pieska albo zaciśniętej pięści, znajdzie sposób, by się w nim umościć. 

What's Your Reaction?

like

dislike

love

funny

angry

sad

wow