"Mistrz kija" jest jak "Ted Lasso" i "Farciarz Gilmore". A czasem i coś więcej – recenzja serialu Apple TV+
Na Apple TV+ debiutuje dziś „Mistrz kija”, kolejny sympatyczny komediodramat... The post "Mistrz kija" jest jak "Ted Lasso" i "Farciarz Gilmore". A czasem i coś więcej – recenzja serialu Apple TV+ appeared first on Serialowa.

Na Apple TV+ debiutuje dziś „Mistrz kija”, kolejny sympatyczny komediodramat sportowy z aktorem, którego nie da się nie lubić. Czy zdobędzie takie grono fanów jak „Ted Lasso”? Sprawdzamy, czy warto oglądać serial.
Platforma Apple TV+ najwyraźniej postanowiła wyspecjalizować się w pewnych gatunkach seriali. Poletko science fiction możemy już uznać za podbite, a i o lepsze komediodramaty trudno teraz gdzie indziej, zaś wśród nich wyraźnie zaczynają być widoczne seriale o sporcie. Czy „Mistrz kija” to nasz nowy „Ted Lasso„? I tak, i nie.
Mistrz kija – o czym jest serial sportowy Apple TV+?
Przede wszystkim serial, w którym Owen Wilson („Loki”) gra upadłego golfistę szukającego nowej ścieżki życiowej, już na starcie ma trudniej, bo czego by nie robił i jak bardzo by nie próbował być inny, i tak do swojego znakomitego poprzednika będzie porównywany. I nie jest to porównanie, które łatwo wygrać, zwłaszcza że podobieństw, jeśli chodzi o fabułę, klimat i ton, jest tu od groma. Części z nich nie dało się uniknąć ze względu na samą tematykę. Część z nich sprawia, że aż ma się ochotę zapytać twórcę serialu, Jasona Kellera (scenarzysta „Le Mans ’66”), czy naprawdę nie dało się iść w innym kierunku, choćby po to, żeby wszyscy nie mówili: ale to już było i „Ted Lasso” zrobił to lepiej. Do tego dochodzi niebezpieczna bliskość z filmowym „Farciarzem Gilmore’em”, którego druga część wyjdzie pod koniec lipca na Netfliksie. Uff…
Zanim zacznę was przekonywać – po obejrzeniu całego 10-odcinkowego sezonu – że z „Mistrzem kija” czas spędza się naprawdę miło i przyjemnie, pomimo pewnych jego oczywistych wad, pozwolicie, że zaczniemy od początku. Nowy sportowy serial Apple TV+ to dość klasyczna, momentami wręcz stereotypowa, opowieść w stylu feel good comedy o dwóch golfistach: 17-letnim Santim (Peter Dager, „Naznaczony: Czerwone drzwi”) i jego mentorze, którym zostaje wyżej wymieniony bohater Wilsona, Pryce Cahill. To typowy duet przegrańców albo, jak wolicie, tych słabszych, mający wszystko, ale to dosłownie wszystko, aby chciało się im kibicować. Im dalej w las, tym bardziej.
Pryce na pierwszy rzut oka wygląda na d*pka – na dzień dobry dostajemy cyniczną gadkę, następnie drobny przekręt, a potem widzimy, że zachowuje się jak niedojrzały duży chłopiec, zaś jego życie, w tym relacja z byłą żoną (Judy Greer, „Kidding”), to bałagan o równie potężnych rozmiarach co ten panujący w jego domu. Pewnie nie będzie dla was zaskoczeniem, że prawda i o jego upadłej karierze, i o nim samym okaże się znacznie bardziej skomplikowana, niż się wydaje? Santi wygląda na typowego bad boya, zbuntowanego, wkurzonego na cały świat chłopca, skrywającego, tak, dobrze zgadujecie, jakiś tajemniczy ból w sercu. A do tego ma talent – taki, jaki zdarza się raz na miliony. Ich przypadkowe spotkanie dla obu okaże się wielką życiową szansą – nic, tylko wsiąść w kamper i ruszyć w Amerykę na podbój amatorskich zawodów.
Mistrz kija – jak wypada komedia z Owenem Wilsonem?
Pryce i Santi oczywiście nie zrobią tego sami, choćby dlatego, że ten drugi jest wciąż niepełnoletni (a ten pierwszy niespecjalnie samodzielny). Jak wiadomo, przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę, i to właśnie się dzieje w „Mistrzu kija”. Cahill ma starego kumpla, Mittsa (Marc Maron, „GLOW”), takiego, co to można z nim konie kraść. Santi zabiera w trasę swoją pełną energii mamę, Elenę (Mariana Treviño, „Mężczyzna imieniem Otto”), ta zaś nigdzie nie rusza się bez swojego małego domowego zwierzyńca. Dorzućmy jeszcze Zero (Lilli Kay, „Your Honor”), typową zetkę, oczywiście niebinarną i głośno manifestującą swoje poglądy – i mamy komplet.
I znów, podobieństwa do „Teda Lasso” mocno dają po oczach, ponieważ oba seriale z premedytacją przedstawiają nam ekipę życiowych wykolejeńców, których nie da się lubić, mimo że/dlatego że to ludzie problematyczni. Serial nie czeka jednak długo ze zrzucaniem kolejnych masek i odsłanianiem kolejnych warstw, sprawiając, że z tego schematu – ci słabsi, którym mamy kibicować – zaczynają wyłaniać się prawdziwi ludzie. Wystarczająco wielowymiarowi, charyzmatyczni, ale i po prostu sympatyczni, byśmy chcieli spędzać z nimi czas. O zaraźliwym optymizmie kultowego trenera piłkarskiego oczywiście nie ma mowy, urok Cahilla należy raczej do tych chropowatych i to samo można powiedzieć właściwie o całej tej zbieraninie osób z wielkimi ambicjami.
Nie będzie pewnie zaskoczeniem, jeśli powiem, że gdzie nie daje rady scenariusz, odhaczający kolejne wyświechtane motywy z filmów o sporcie, tam „Mistrz kija” niesiony jest przez obsadę, a zwłaszcza Wilsona. Na początku kupicie jego zawadiacki urok, koniec końców zostaniecie z nim, bo Pryce pod skorupą skrywa wielkie serducho. Mitts to ten sam typ, zaś oglądanie Marona w roli czy to trenera (nieodżałowane „GLOW”!), czy jego pomocnika, to czysta przyjemność. Pozerska nieomal werteryczność Santiego pewnie będzie was irytować – do czasu, kiedy zobaczycie, dlaczego to jest szczere. Elenę i Zero też nietrudno pokochać. A i psy mają coś w sobie. W końcówce sezonu, kiedy ta ekipa ma już za sobą sporo przejść i staje się zgraną drużyną, wszyscy pięknie łączą siły i z błyskiem w oku robią przekręt w stylu „Ocean’s Eleven”, aby pomóc Santiemu dostać się na listę do upragnionych zawodów – a ogląda się to przepysznie.
Mistrz kija – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Najlepszym odcinkiem z całości zdecydowanie jest finał, w którym gra na polu golfowym toczy się o bardzo wysoką stawkę – i toczy się tak sprawnie, że aż chce się bić brawo scenarzystom – a do tego dochodzą ogromne emocje w prywatnych wątkach wszystkich bohaterów. Wcześniej „Mistrz kija” bywa serialem frustrującym, często zbyt oczywistym, a do tego przesadne uderzającym w tony „ciepłej komedii sportowej” jak z szablonu. Jak to często w takich historiach bywa, bohaterowie robią dwa kroki do przodu i natychmiast jeden do tyłu, a widz zadaje sobie pytanie, kiedy wreszcie fabuła się rozkręci. No więc niestety – trochę to potrwa, a po drodze zaliczycie wzloty i upadki.
Serial Apple TV+ łapie wiatr w żagle w drugiej połowie sezonu, a rzeczywiście zaczyna się dziać, kiedy nasza ekipa dociera na mistrzostwa w Tulsie, zaś na ekranie częściej zaczyna gościć niejaki Clark Ross (Timothy Olyphant, „Justified”). 8. odcinek to wielki popis tego niezwykle wszechstronnego aktora – Olyphant gra tyle poważnych ról, że czasem zapominamy, jak genialny potrafi być w komedii. Ci z nas, którzy trwali przy „Santa Clarita Diet” bez względu na wszystko, pamiętają. I ci, którzy zdecydują się dać szansę „Mistrzowi kija” i dotrwają do świetnego 8. odcinka, też nie pożałują.
Zakładam, że większość z nas będzie oglądać serial, nie mając wielkiego pojęcia o golfie – tak jak Amerykanie pokochali „Teda Lasso”, nie wiedząc, czym jest prawdziwy futbol – ale dla porządku podam, że Apple TV+ zadbało i o to, żeby rozgrywki, zwłaszcza pod koniec, kiedy już robi się znacznie mniej amatorsko, prezentowały się autentycznie. Nie brak też prawdziwych gwiazd golfa na ekranie. W mniejszych i większych rólkach pojawiają się m.in. Collin Morikawa, Keegan Bradley, Max Homa i Wyndham Clark.
Porywający finał i świetna ostatnia scena sprawiają, że chciałoby się obejrzeć 2. sezon jak najszybciej. Tego na razie Apple nie zamówiło, ale liczę, że to zrobi. Nawet jeśli „Mistrz kija” to serial nierówny, momentami frustrujący czy też irytujący swoją oczywistością, włożono w niego wystarczająco dużo serca, a ta ekipa ma wystarczająco dużo uroku, żeby chciało się spędzać z nim czas. Nie bez zastrzeżeń, ale polecam.
Mistrz kija – kolejne odcinki w środy na Apple TV+
The post "Mistrz kija" jest jak "Ted Lasso" i "Farciarz Gilmore". A czasem i coś więcej – recenzja serialu Apple TV+ appeared first on Serialowa.