„Nieznane oblicze wikingów. Zapomniane opowieści nordyckiego świata” Eleanor Barraclough

  Wydawca: Wydawnictwo Prószyński i S-ka Data wydania: 20 maja 2025 Przekład: Magda Witkowska Liczba stron: 360 Oprawa: twardaCena det.: 75 złTytuł recenzji: Zapomniani, wskrzeszani To książka fascynująca dla kogoś, kto osiadł na Islandii dwa lata temu i wciąż niewiele wie o szeroko pojętej kulturze wikingów. Ale nie tylko dla mnie. Przede wszystkim nie jest to opracowanie naukowe i zainteresować może wbrew pozorom nie tylko odbiorców interesujących się wikingami, lecz również szeroko pojętą historią, śladami po specyficznych formach funkcjonowania ludzkości oraz… fantazjami na ich temat. Bo ważne w tej książce jest to, co autorka wyraża wprost w podziękowaniach, a co widzi się, czytając już pierwszy rozdział. Mamy tu bowiem połączenie wrażliwości, specyficznej frazy narracyjnej i wyjątkowego sposobu opowiadania o poszczególnych zjawiskach oraz problemach. W związku z tym dostrzegamy, że „Nieznane oblicze wikingów” to rzecz napisana zarówno przez naukowczynię, jak i przez publicystkę, ale także pisarkę. Bo fragmentami czyta się to jak fascynującą powieść. Dziesięć interesujących rozdziałów nabiera atrakcyjności dzięki temu, że Eleanor Barraclough włącza w tekst antycypacje, a to po prostu niesamowicie wciąga i zachęca do czytania. Publikację wyróżnia też inna kwestia. Brytyjska autorka łączy fakty i insynuacje na temat kultury wikińskiej z jej ogromnym wpływem na kulturę anglosaską, a to nie jest już takie oczywiste, jeśli ktoś interesuje się tematem dość pobieżnie. Norwegia, Szwecja i Dania to oczywiście kraje, w których opowieść się rozpoczyna i w wielu aspektach rozwija. Jednakże jest też bardzo dużo ciekawostek o Islandii i tym, w jaki sposób funkcjonowali tu wikingowie. Dla mnie, islandzkiego emigranta, niektóre z tych informacji to odkrycia, niektóre to potwierdzenia zasłyszanych tez, inne zaś rozwiewają wątpliwości, jakie miałem. Najbardziej paradoksalne, co przeczytałem, to że w obecnej Islandii, w której w każdej miejscowości widoczna jest tęczowa flaga, przed wiekami surowy biskup nakładał kary za homoseksualizm. Że w kraju, który nie ma armii i z łagodnością swoich obywateli wydaje się najbardziej pokojowy na świecie, odbywały się wojny domowe, a także okrutnie rozprawiano się ze zbuntowanymi niewolnikami na Vestmannaeyjar (przy okazji poznałem etymologię nazwy tego przepięknego małego archipelagu będącego częścią Islandii). Jest dużo więcej. Na przykład informacja – choć znana chyba powszechnie – że najbardziej zbliżony do staronordyckiego jest obecnie współczesny język islandzki. Rozumiem już teraz, co naprawdę znaczy po islandzku „sobota”. I to w Islandii spisywano głównie historię Wikingów. Barraclough podkreśla, że problemem odkrywania i interpretowania zachowań wikińskich jest brak zapisów ich historii. To, co opowiedziane, to za mało. Albo zniknęło na przestrzeni wieków. W odniesieniu do epoki wikingów pada tu określenie „zachwycający klejnot”, choć wiadomo, że naprawdę trudno zrekonstruować i ją, i przede wszystkim jej codzienne życie, które autorce wydaje się najciekawsze. Dlaczego stereotypowy wiking to potężny mężczyzna z szaleństwem w oczach, który przemierza zimny ocean, stawia stopę na obcej ziemi i walczy ostrymi narzędziami, okrutnie traktując każdego, kto stanie na jego drodze i nie jest po jego stronie? W książce Eleanor Barraclough dowiadujemy się, skąd wzięła się ogólnie przemoc i agresja wśród wikingów, jednakże możemy też zauważyć znakomite poczucie humoru autorki poświęcającej chwilę na przykład wikińskiej kupie. Wcale nie byli zawsze okrutni i wcale nie było tak, że każdy wiking to twardziel. Mamy tu opisane słabości, lęki, trudności psychologiczne, którym nikt wtedy nie mógł zaradzić. Konstrukcja książki jest bardzo ciekawa i przemyślana. Podoba mi się pomysł trójdzielności rozważań. Barraclough zaczyna od odkryć na duńskich torfowiskach, a kończy bardzo niejednoznacznie. Bo wikingowie to prawdziwa tajemnica i taką tajemnicą w wielu wymiarach pozostaną. Autorka śledzi na początku trzy geograficzne drogi poszukiwań i odkryć, a w zakończeniu zaznacza, że opowieść o wikingach może mieć trzy różne zakończenia. Bo skończyła się epoka, o której naprawdę niewiele konkretnego można powiedzieć. Czytając, zauważamy, że narracja koncentruje się często wokół przedmiotów, które wydobyto z wiecznej zmarzliny albo na które natrafiono w czasami zaskakujących okolicznościach. Barraclough przygląda się kamykowi, zapisowi runicznemu albo figurce. A potem… nie boi się swoich własnych przemyśleń związanych z danym przedmiotem. Solidnie przygotowana merytorycznie (liczne teksty źródłowe zaznaczane w każdym rozdziale) jest jednocześnie pisarką, kreatorką fikcji, kobietą snującą swobodne rozmyślania o tym, co mogłoby mieć miejsce, ale wcale nie musiało się wydarzyć. Dlatego w niektórych fragmentach ciekawsze są tu nie fakty, lecz hipotezy albo po prostu swobodne przemyślenia autorki. Naprawdę zaangażowanej w temat, ale niechętnej do powtarzania lub utrwalania mitów oraz powsz

May 27, 2025 - 22:30
 0
„Nieznane oblicze wikingów. Zapomniane opowieści nordyckiego świata” Eleanor Barraclough

 

Wydawca: Wydawnictwo Prószyński i S-ka


Data wydania: 20 maja 2025

Przekład: Magda Witkowska

Liczba stron: 360

Oprawa: twarda

Cena det.: 75 zł

Tytuł recenzji: Zapomniani, wskrzeszani

To książka fascynująca dla kogoś, kto osiadł na Islandii dwa lata temu i wciąż niewiele wie o szeroko pojętej kulturze wikingów. Ale nie tylko dla mnie. Przede wszystkim nie jest to opracowanie naukowe i zainteresować może wbrew pozorom nie tylko odbiorców interesujących się wikingami, lecz również szeroko pojętą historią, śladami po specyficznych formach funkcjonowania ludzkości oraz… fantazjami na ich temat. Bo ważne w tej książce jest to, co autorka wyraża wprost w podziękowaniach, a co widzi się, czytając już pierwszy rozdział. Mamy tu bowiem połączenie wrażliwości, specyficznej frazy narracyjnej i wyjątkowego sposobu opowiadania o poszczególnych zjawiskach oraz problemach. W związku z tym dostrzegamy, że „Nieznane oblicze wikingów” to rzecz napisana zarówno przez naukowczynię, jak i przez publicystkę, ale także pisarkę. Bo fragmentami czyta się to jak fascynującą powieść. Dziesięć interesujących rozdziałów nabiera atrakcyjności dzięki temu, że Eleanor Barraclough włącza w tekst antycypacje, a to po prostu niesamowicie wciąga i zachęca do czytania. Publikację wyróżnia też inna kwestia. Brytyjska autorka łączy fakty i insynuacje na temat kultury wikińskiej z jej ogromnym wpływem na kulturę anglosaską, a to nie jest już takie oczywiste, jeśli ktoś interesuje się tematem dość pobieżnie.

Norwegia, Szwecja i Dania to oczywiście kraje, w których opowieść się rozpoczyna i w wielu aspektach rozwija. Jednakże jest też bardzo dużo ciekawostek o Islandii i tym, w jaki sposób funkcjonowali tu wikingowie. Dla mnie, islandzkiego emigranta, niektóre z tych informacji to odkrycia, niektóre to potwierdzenia zasłyszanych tez, inne zaś rozwiewają wątpliwości, jakie miałem. Najbardziej paradoksalne, co przeczytałem, to że w obecnej Islandii, w której w każdej miejscowości widoczna jest tęczowa flaga, przed wiekami surowy biskup nakładał kary za homoseksualizm. Że w kraju, który nie ma armii i z łagodnością swoich obywateli wydaje się najbardziej pokojowy na świecie, odbywały się wojny domowe, a także okrutnie rozprawiano się ze zbuntowanymi niewolnikami na Vestmannaeyjar (przy okazji poznałem etymologię nazwy tego przepięknego małego archipelagu będącego częścią Islandii). Jest dużo więcej. Na przykład informacja – choć znana chyba powszechnie – że najbardziej zbliżony do staronordyckiego jest obecnie współczesny język islandzki. Rozumiem już teraz, co naprawdę znaczy po islandzku „sobota”. I to w Islandii spisywano głównie historię Wikingów. Barraclough podkreśla, że problemem odkrywania i interpretowania zachowań wikińskich jest brak zapisów ich historii. To, co opowiedziane, to za mało. Albo zniknęło na przestrzeni wieków. W odniesieniu do epoki wikingów pada tu określenie „zachwycający klejnot”, choć wiadomo, że naprawdę trudno zrekonstruować i ją, i przede wszystkim jej codzienne życie, które autorce wydaje się najciekawsze.

Dlaczego stereotypowy wiking to potężny mężczyzna z szaleństwem w oczach, który przemierza zimny ocean, stawia stopę na obcej ziemi i walczy ostrymi narzędziami, okrutnie traktując każdego, kto stanie na jego drodze i nie jest po jego stronie? W książce Eleanor Barraclough dowiadujemy się, skąd wzięła się ogólnie przemoc i agresja wśród wikingów, jednakże możemy też zauważyć znakomite poczucie humoru autorki poświęcającej chwilę na przykład wikińskiej kupie. Wcale nie byli zawsze okrutni i wcale nie było tak, że każdy wiking to twardziel. Mamy tu opisane słabości, lęki, trudności psychologiczne, którym nikt wtedy nie mógł zaradzić.

Konstrukcja książki jest bardzo ciekawa i przemyślana. Podoba mi się pomysł trójdzielności rozważań. Barraclough zaczyna od odkryć na duńskich torfowiskach, a kończy bardzo niejednoznacznie. Bo wikingowie to prawdziwa tajemnica i taką tajemnicą w wielu wymiarach pozostaną. Autorka śledzi na początku trzy geograficzne drogi poszukiwań i odkryć, a w zakończeniu zaznacza, że opowieść o wikingach może mieć trzy różne zakończenia. Bo skończyła się epoka, o której naprawdę niewiele konkretnego można powiedzieć. Czytając, zauważamy, że narracja koncentruje się często wokół przedmiotów, które wydobyto z wiecznej zmarzliny albo na które natrafiono w czasami zaskakujących okolicznościach. Barraclough przygląda się kamykowi, zapisowi runicznemu albo figurce. A potem… nie boi się swoich własnych przemyśleń związanych z danym przedmiotem. Solidnie przygotowana merytorycznie (liczne teksty źródłowe zaznaczane w każdym rozdziale) jest jednocześnie pisarką, kreatorką fikcji, kobietą snującą swobodne rozmyślania o tym, co mogłoby mieć miejsce, ale wcale nie musiało się wydarzyć. Dlatego w niektórych fragmentach ciekawsze są tu nie fakty, lecz hipotezy albo po prostu swobodne przemyślenia autorki. Naprawdę zaangażowanej w temat, ale niechętnej do powtarzania lub utrwalania mitów oraz powszechnie dostępnych faktów na temat kultury wikińskiej.

Podoba mi się również to, że Eleanor Barraclough skupia się na analizowaniu sytuacji kobiet w omawianej kulturze. Bo przecież wiking to nie tylko dość konkretnie i stereotypowo zwizualizowana postać o konkretnej płci. Nie dla autorki. Kto na przykład szył wszystkie żagle do statków, którymi mężczyźni podbijali kolejne lądy pośród zimnych wód? Kim były te, które wtedy i teraz są niewidoczne, bo wiemy tylko tyle, że dzieliły się one na szlachetnie urodzone, wolne i niewolnice? Biorąc pod uwagę, że autorka skupia się przede wszystkim na tradycji ustnej, trudno, by znalazła jakieś konkrety dotyczące sytuacji i statusu wikińskiej kobiety. Jednakże udaje jej się coś pozornie niemożliwego. Najciekawszy w moim odczuciu jest rozdział o runicznych komunikatach przekazujących czytelne informacje o kobiecych (i męskich) uczuciach oraz namiętnościach – tych tak zwanych właściwych i tych zgubnych, które tak piętnował duchowny w jednym z najbardziej obecnie tolerancyjnych krajów Europy.

Świetne jest też to, że poznamy szerokie spektrum kierunków wypraw wikingów: od Morza Czarnego i Morza Kaspijskiego po Grenlandię. Funkcjonowanie kultury wikińskiej w tamtych rejonach wydaje się najciekawsze i rozważania właśnie na ten temat najmocniej przykuły moją uwagę. „Nieznane oblicze wikingów” to książka o niezbadanych przez współczesnych ludzi świecie, w którym wspólnota tworzyła się na bardzo specyficznych zasadach. Jednocześnie ludzie kojarzeni z przemocą i podbojami mieli dokładnie te same wady i zalety co my współcześnie. Jednakże wejście w tamten świat, tamtą mentalność i kulturę nie jest czymś łatwym, a w pewnych aspektach nawet jest niemożliwe. Nieprzypadkowo Eleanor Barraclough używa metafory zamkniętych przed nami drzwi. Próbuje je jednak uchylać. Zaznacza przy tym na przykład, jak bywa to trudne, bo nigdy nie uda się naukowcom idealnie odtworzyć twarzy typowego wikinga. Czyta się to bardzo dobrze, bo nie zderzamy się z naukową frazą, lecz po prostu z fascynującą opowieścią o świecie, który odszedł na zawsze, a który usiłują wskrzeszać stereotypy lub powielane mity, współcześnie zaś zarabia na tym przede wszystkim turystyka. Wikingowie w tej książce to ludzie (obu płci!) zagadkowi, pełni sprzeczności i będący źródłem wielu fascynacji. Doskonale widać, że w głowie autorki kotłują się rozmyślania, które mogłyby stworzyć dwukrotnie dłuższą opowieść. Ale wtedy nie byłoby to tak atrakcyjne dla czytelników. I nie byłaby to książka dla wszystkich, lecz tylko dla zainteresowanych konkretnym tematem.