Ze swoimi słabościami i wadami Deker jest całkiem realny – wywiad z Michałem Wierzbą o cyklu Sumienia półszlachetne
Choć wychował się na „Janosiku”, uważa, że dobroduszne podejście zbójnika do murgrabiego nie miało psychologicznego uzasadnienia. Sam tworzy bohaterów, którzy potrafią być brutalni i okrutni, a ciężkie przejścia zostawiają im blizny – zarówno widoczne, jak i ukryte głęboko pod skórą. A wszystko to przy akompaniamencie śpiewu dzieci z położonego zaledwie sto metrów dalej przedszkola… ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Co było wcześniej: pomysł na nazwanie cyklu „Sumienia półszlachetne” czy decyzja, że przedmiotem przypominającym głównemu bohaterowi o zaginionej siostrze będzie bryła agatu? MICHAŁ WIERZBA: Pierwsze były „Sumienia półszlachetne”. Zawsze chciałem pokazać złożoność ludzkiej natury i świat daleki od postrzegania go w biało-czarnych barwach. Tytuł „Agat” nie jest oczywiście przypadkowy. Kamienie te, podobnie jak wiele innych „świecidełek”, powstają podczas dość skomplikowanych procesów geologicznych, w skalnych dziurach wypełnionych przez wulkaniczne gazy. Moi bohaterowie to ludzie, którzy nie obnoszą się ze swoją szlachetnością, wręcz przeciwnie: na zewnątrz są gruboskórni, ambitni, nawet okrutni, ale w sercu niemal zawsze skrywają dobro. Leon Deker to nietypowy główny bohater – jest brudnym gliną, bierze łapówki, tuszuje przestępstwa tych, którzy mają władzę. Zamiast walczyć o sprawiedliwość jest trybikiem w maszynie niesprawiedliwości. Nie bałeś się, że czytelnicy i czytelniczki nie będą chcieli o nim czytać, nie będą potrafili mu kibicować? Było to […] The post Ze swoimi słabościami i wadami Deker jest całkiem realny – wywiad z Michałem Wierzbą o cyklu Sumienia półszlachetne first appeared on Niestatystyczny.pl.

Choć wychował się na „Janosiku”, uważa, że dobroduszne podejście zbójnika do murgrabiego nie miało psychologicznego uzasadnienia. Sam tworzy bohaterów, którzy potrafią być brutalni i okrutni, a ciężkie przejścia zostawiają im blizny – zarówno widoczne, jak i ukryte głęboko pod skórą. A wszystko to przy akompaniamencie śpiewu dzieci z położonego zaledwie sto metrów dalej przedszkola…
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Co było wcześniej: pomysł na nazwanie cyklu „Sumienia półszlachetne” czy decyzja, że przedmiotem przypominającym głównemu bohaterowi o zaginionej siostrze będzie bryła agatu?
MICHAŁ WIERZBA: Pierwsze były „Sumienia półszlachetne”. Zawsze chciałem pokazać złożoność ludzkiej natury i świat daleki od postrzegania go w biało-czarnych barwach. Tytuł „Agat” nie jest oczywiście przypadkowy. Kamienie te, podobnie jak wiele innych „świecidełek”, powstają podczas dość skomplikowanych procesów geologicznych, w skalnych dziurach wypełnionych przez wulkaniczne gazy. Moi bohaterowie to ludzie, którzy nie obnoszą się ze swoją szlachetnością, wręcz przeciwnie: na zewnątrz są gruboskórni, ambitni, nawet okrutni, ale w sercu niemal zawsze skrywają dobro.
Leon Deker to nietypowy główny bohater – jest brudnym gliną, bierze łapówki, tuszuje przestępstwa tych, którzy mają władzę. Zamiast walczyć o sprawiedliwość jest trybikiem w maszynie niesprawiedliwości. Nie bałeś się, że czytelnicy i czytelniczki nie będą chcieli o nim czytać, nie będą potrafili mu kibicować?
Było to dość ryzykowne, bo przecież nie tylko ja wychowywałem się na Janosiku, który na groźbę „będziesz wisiał”, odpowiadał uroczym uśmiechem i puszczeniem murgrabiego wolno. Chyba od dziecka drażnił mnie brak psychologicznego uzasadnienia takich sytuacji. Jeśli policjant-przykrywkowiec na co dzień obcuje z dilerami i mordercami, to raczej mało prawdopodobne, że sam będzie kryształowo czysty. Stworzenie tak bardzo niejednoznacznej postaci jak Deker było ciekawym wyzwaniem. Owszem, robi on rzeczy, które powinniśmy potępiać, ale robi je ze szlachetnych pobudek, nie bez obrzydzenia do siebie samego. Im lepiej go poznajemy, tym bardziej go rozumiemy, co jest moim zdaniem jedną z ważniejszych misji literatury. Deker jest daleki od doskonałości, ale ze swoimi słabościami i wadami jest całkiem realny. Czytelnicy umieją to docenić.
Konstrukcja „Agatu” jest naprawdę misterna, także w recenzjach wiele osób zwraca uwagę na to, że Twoje powieści charakteryzuje złożona, bardzo dopracowana intryga. Jak wygląda w Twoim przypadku planowanie fabuły? Rozrysowujesz sobie szczegółowy plan czy może pozwalasz wyobraźni płynąć?
Zawsze zaczyna się od pomysłu, potem jest plan, ale nie jest on bardzo szczegółowy. Wyznaczam sobie w fabule kilka punktów zwrotnych, zwykle gdzieś co 20% procent akcji. Potem kreślę kilka portretów psychologicznych postaci i skupiam się, żeby zobaczyć w wyobraźni kilka scen, które wydadzą mi ciekawe, mocne i „filmowe”. Wydaje mi się, że najciekawsze rzeczy powstają z połączenia twórczej improwizacji i sensownego planu. Najbardziej skomplikowane wątki powstają zwykle na poziomie redakcji, kiedy większość książki jest już gotowa. Warto wspomnieć, że tutaj z pomocą mogą przyjść trzeźwe redaktorskie umysły. „Agat” miał świetne wsparcie redaktorskie, a to zawsze „cichy bohater” każdej udanej książki.
Czy rozważasz przecięcie się dróg Leona Dekera i Horsta Milera?
Nic takiego raczej nie przyjdzie mi do głowy, chociaż uważny czytelnik zauważy, że Kosma, przyjaciel i coverman Leona, pojawił się już w „Wyspie łotrów” jako trzecioplanowa postać, więc może nie należy mówić nigdy. Horst to ciekawy człowiek, ale w ostatniej książce tak narozrabiał, że chwilowo niech się sam męczy z ciężarem decyzji, które podjął… Leon Deker prędzej spotkałby Zakrzewskiego, bo jakby nie patrzeć pracują w tym samym budynku. (śmiech)
W przeszłości Deker pracował pod przykrywką w środowisku gangsterskim. W prologu „Agatu” widzimy fragment takiej akcji. Czy planujesz może pracę nad prequelem, w którym opowiedziałbyś więcej o młodości Dekera?
Praca w przykrywkach to z pewnością fascynujący i mało obecny w kryminałach aspekt policyjnej roboty. Ciągle stosunkowo mało o tym wiemy, bo nawet ludzie, którzy robili to dawno temu i godzą się na wywiady, o wielu rzeczach po prostu nie mogą mówić. Jak czytałem wywiad-rzekę z jednym z przykrywkowców, to zeszyt do notowania pomysłów sam mi się otwierał. To okropna, brudna i strasznie niebezpieczna praca. Niewidzenie się z rodziną przez pół roku to niestety norma. Prolog, o którym wspominasz, pisany był w oparciu o dziesiątki godzin researchu i chyba całkiem fajnie i realistycznie to wyszło. Co do Leona, to mogę zdradzić, że prawdopodobnie wróci do pracy w przykrywkach w trzecim tomie serii, bo przecież nawet najgorszą pracę ktoś musi wykonywać.
A zdradzisz, czy w kolejnym tomie „Sumień półszlachetnych” Dekera dogoni przeszłość?
W kolejnym tomie dogoni go własne ego i urażona duma. W „Agacie” było tak dużo o jego przeszłości, że po prostu musiałem odpocząć od tego wątku. Leon też zasługuje na odpoczynek, więc zbudowałem mu do tego idealną scenerię. Niestety jako czytelnicy kryminałów i ceniący dobre kino widzowie wiemy, że idealna sceneria to tylko… sceneria.
Czy słuchałeś już audiobooka „Agatu” czytanego przez Marcina Popczyńskiego?
Słuchałem kilku fragmentów, na całość brakuje mi czasu i samouwielbienia, ale Marcin Popczyński czyta to świetnie! Jego głos idealnie pasuje zarówno do tej wrocławskiej późnojesiennej aury, jak i do bohaterów, którzy mają za sobą niejedno złe doświadczenie. Ja w ogóle zawsze podziwiałem aktorski kunszt i dobrą dykcję. Bardzo cieszy mnie, że polskie produkcje audio stoją na coraz wyższym poziomie.
W Twoich powieściach niezwykle ważne jest tło społeczne, ukazujesz zło w tej mniej oczywistej postaci. W „Złym pasterzu” mamy wątek przemocy psychicznej i ekonomicznej w związku, z którymi mierzy się Alicja, w „Agacie” Deker zostawia Igę samą z dwiema nastoletnimi córkami, w tym jedną w stanie wegetatywnym, i zamiast spędzić z nimi choćby kilka godzin w miesiącu, podrzuca grube koperty, po czym wychodzi. Dlaczego ta tematyka jest dla Ciebie ważna?
Bardzo fajnie, że zwróciłaś na to uwagę, bo zło to przecież nie tylko morderstwa – to także przemoc wobec słabszych, egoizm czy chore układy na szczeblach władzy. Osobiście myślę, że kryminał, gdzie jedyną osią napędową akcji jest dowiedzenie się, kto zabił, jest trochę przeżytkiem. Budowanie ciekawych postaci czy danie czytelnikowi możliwości poznania ciekawych miejsc albo moralnych rozterek jest chyba bardziej wartościowe.
Leon przez długi czas brzydzi się przewinąć swoją chorą córkę, bo to oznaczałoby dla niego, że ciągle uważa ją za człowieka. To właśnie dehumanizacja ludzi odmiennych od nas prowadzi do obojętności, okrucieństw i morderstw. Jeśli mogę dorzucić chociaż niewielką cegiełkę do wzmacniania gmachu, jakim jest ludzka empatia, to znaczy, że lata mojej pracy miały sens.
W jednym z Twoich biogramów udało mi się znaleźć informację, że jesteś autorem powieści poetyckiej „Ostatni taniec szamana”. Udało mi się znaleźć książkę pod takim tytułem, ale jej autorem jest Michał Nataniel. Czyżby tak brzmiał Twój pseudonim?
Jezu, tak… Pisałem to jak miałem 20–22 lata, byłem zawziętym młodym poetą, który postanowił sobie, że przypomni czytelnikom co to dobry trzynastozgłoskowiec. I co ciekawie, po nieskończenie wielu imprezach, na które nie poszedłem, udał się całkiem dobrze napisany poemat. Profesor Jacek Łukasiewicz, który na początku XXI wieku był najwybitniejszym krytykiem poezji, podbiegł do mnie na korytarzu polonistyki i powiedział, że czytali to sobie z żoną na głos przez pół nocy. Jak się rozniosła plotka, że powieść poetycka nie skończyła się na Mickiewiczu, to po powrocie na studia miałem status niemalże VIP‑a (śmiech). Oczywiście byłem też bardzo nieśmiały i zupełnie niegotowy na utożsamianie mojego pisania ze mną. Kiedy wydawca załatwił mi wywiad radiowy i jakieś spotkanie promocyjne, to po prostu odmówiłem w nich udziału. Ciekawym do odnotowania faktem jest to, że z tyłu na okładce widnieje młodzieniec z długimi kręcącymi się włosami. Jakbym się nie przyznał do tej książki, to nikt nie mógłby mi udowodnić, że to ja pisałem (śmiech).
No właśnie, prof. dr Jacek Łukasiewicz tak pisał o „Ostatnim tańcu szamana”: „Ta historia indiańska z XIX wieku przywodzi na myśl poemat Longfellowa Hiawatha, ale także na pewno nasze poetyckie powieści: Marię Malczewskiego czy utwory wczesnego Słowackiego…”. To wyjątkowo obiecująca recenzja debiutu – skąd więc tak znacząca zmiana gatunku? Co się stało, że skupiłeś się na kryminałach i thrillerach?
Forma powieści poetyckiej była mi potrzebna jako otoczka akcji. Specyficzny rytm, to płynięcie trzynastozgłoskowca, pasowało do pustej przestrzeni prerii i rytmu końskich kopyt, ale nigdy nie planowałem pozostawać z tym gatunkiem na dłużej. Zaraz po skończeniu studiów zacząłem pisać książkę o muzyce rockowej, która w moim założeniu miała być super świetną hybrydą gatunkową. Poświęciłem temu dobre osiem lat życia, a brudnopis ciągle leży w szufladzie, nieskończony i wymagający poprawek. Zwrot w kierunku prozy był więc powolny i kosztowny. Może ta metafora agatu, a więc czegoś pięknego i niedookreślonego, za to obudowanego niepozorną agatową bułą, jest zarazem metaforą mojego literackiego dojrzewania. Mam nadzieję, że chociaż przez lata coraz lepiej ukrywałem swoją wrażliwość, ona nie zniknie z moich książek.
Książka ukazała się w 2008 roku i jest już niedostępna. Czy rozważasz w ogóle wznowienie tej pozycji?
Teoretycznie jest to możliwe, ale nie sądzę, żeby zainteresowało to kogoś za wyjątkiem grupki zapaleńców. Oczywiście fajnie by było, ale to niestety tylko gdybanie.
Twoje powieści osadzone są w konkretnych, polskich miejscowościach: w Lesznie, we Wrocławiu, na Wyspie Edwarda na Jeziorze Raczyńskim w Zaniemyślu. Co w tych konkretnych miejscach jest Ci bliskie? I co jest w nich takiego, że uznałeś, że powinny stać się świadkami krwawych przestępstw?
Jako w połowie Dolnoślązak, w połowie Wielkopolanin, najlepiej czuję się, umieszczając akcję w miejscach, które znam i które mają duży potencjał fabularny. Taką perełką jest na przykład Wyspa Edwarda, cicha bohaterka „Wyspy łotrów”, na której do dzisiaj stoi armata, z której hrabia Edward Raczyński strzelił sobie w głowę, a także dolnośląski Nowy Kościół, gdzie przyszedł na świat Leon Deker. Nowy Kościół to malutka malownicza miejscowość z niesamowitą historią. Wystarczy być uważnym, żeby jej dotknąć. Np. przy bramie obronnego muru, którym otoczony jest kościół, wyryto siekierę przypominającą, że ktoś w tym miejscu popełnił morderstwo przy jej użyciu. Malownicza wieża tego kościoła nawiedzała mnie w snach, a w okolicy naprawdę wydobywane są jedne z najbardziej cenionych na świecie agatów.
Czy wiesz już, gdzie dojdzie do kolejnych zbrodni, z którymi będą musieli radzić sobie Twoi bohaterowie?
Tak, od pół roku buszuję po milickich stawach, lasach i bagnach. Pamiętam, jak kilka lat temu obserwowałem tam przez lornetkę ptaki na jednej z wysepek. Nagle wszystkie kormorany i czaple zerwały się do lotu, bo okazało się, że na łów ruszył jeden z gniazdujących tam orłów. Było jak w „Avatarze”. Odkryłem, że żaden ptak nie lubi, jak gdzieś nad nim krąży polujący orzeł. Mam nadzieję, że uda mi się przemycić ducha tej przyrody, zresztą ta orla metafora może całkiem nieźle pasować do każdego kryminału.
Za „Złego pasterza” otrzymałeś nominację Nagrody Literackiej Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego za Kryminalny Debiut Roku 2022. Choć ostatecznie odebrała ją Julia Łapińska, to i tak znakomity start. Jak odnalazłeś się na rynku wydawniczym?
Ha! Pamiętam to doskonale. Ania Górna powiedziała wtedy coś w stylu: „Lepiej się polubmy, bo przez najbliższe trzydzieści lat będziemy się spotykać na takich imprezach” (śmiech). Podejrzewam, że podobnie myśli większość pisarzy kryminałów, bo w dużej mierze to grono fajnych i wspierających się ludzi. Ego zwykle jest trzymane w ryzach, a wyżywanie się na kartach powieści robi z człowieka reklamę pozytywnego nastawienia. Zresztą każdy z nas wie, że za każdym sukcesem i sukcesikiem stoją tysiące godzin pracy. Rynku ciągle się uczę, ale każde spotkanie z kolegami i koleżankami po piórze to czysta przyjemność. Z Julką Łapińską, o której wspomniałaś, ciągle się lubimy, więc chyba naprawdę trudno o zawiść czy inne niezdrowe emocje.
Niedawno przez media przetoczyła się dyskusja o wynagrodzeniach twórców. Czy mając trzy książki na rynku, jesteś w stanie żyć z tantiem, czy zawodowo robisz coś innego?
Mając trzy książki na rynku, mam jedynie ten komfort, że mogę założyć, że ktoś czeka na kolejne. Dyskusja o wynagrodzeniach jest niewątpliwie potrzebna, ale moim zdaniem jeszcze bardziej potrzebne są regulacje prawne pozwalające na sensowne wykonywanie tego zawodu. Pisanie od lat zajmuje mi dużą część dnia, a żeby mieć podstawowe ubezpieczenie zdrowotne, muszę robić biurokratyczne szpagaty połączone ze staniem na głowie. Przykra prawda jest taka, że tylko niewielu twórców stać na płacenie ZUS‑u. Większość albo pracuje na etacie, pisząc po nocach i zaniedbując rodziny, albo tak jak ja boi się każdego większego przelewu z wydawnictwa, bo sami nie wiedzą, jakie służby ruszą jego śladem (w przypadku autorów kryminałów to w ogóle koszmar, bo wyobraźnię w tym względzie mają całkiem sporą). Jeśli jeszcze ktoś, nie daj boże, pochwali się, że zarabia na Vinted, to w ogóle strzela sobie fiskusowego samobója… Ta sytuacja jest chora i bardzo się cieszę, że ktoś zaczął to zauważać, bo do standardów, które obowiązują np. w Skandynawii czy w Stanach Zjednoczonych, jeszcze bardzo dużo brakuje.
Jak wygląda Twój dzień? Jak znajdujesz czas na pisanie? Czy masz swoje twórcze rytuały?
Zwykle mój dzień wygląda jak mieszanka teledysku „Gdy nie ma dzieci” z „Dniem świra”. Mam dwie córki w wieku żłobkowym i przedszkolnym, obie asertywne i umiejące jednocześnie chcieć i nie chcieć. Jak już rozwiążę sto dwadzieścia modowych dylematów, odprowadzę je do placówki, zjem śniadanie i jestem gotowy, żeby usiąść do pisania, zjawia się kurier z zamówionymi przez żonę butami, potem ekipa z kosiarkami i dmuchawami, potem policja do sąsiadów z dołu, a kiedy myślę, że już koniec, facet w przedszkolu, które mam sto metrów od okna, podłącza ogromne głośniki i krzyczy do mikrofonu: „A teraz, drogie dzieci, przećwiczmy sobie piosenki na Dzień Mamy”… Mówiąc bardziej serio, rytuały to luksus; wypicie yerby do akompaniamentu płynących z słuchawek dźwięków czy filiżanka dobrej kawy to chyba jedyne rytuały, na jaki mnie stać.
Różni polscy autorzy kryminałów polecają lekturę „Agatu”. Jak się z tym czujesz?
Jak Faust, który mówi: „chwilo, trwaj”.… Strasznie mi miło, że „Agat” przeczytali i polecają autorzy z najwyższej kryminalnej półki. Najbardziej miłe są wiadomości otrzymywane od nich w środku nocy z informacjami typu: „Michał, jestem w połowie, nie mogę się oderwać, świetna robota” itd. Tak ostatnio miałem z Przemkiem Piotrowskim czy Robertem Małeckim, a to przecież profesjonaliści w każdym calu i bardzo utalentowani pisarze. Głupio mi trochę, bo to ja powinienem do nich pisać z pochwałami, ale potem myślę sobie, że pewnie wszyscy tak robią i może lepiej dać im się wyspać (śmiech). Cieszy mnie to bardzo, bo przecież o emocje i o zawładnięcie na kilka godzin wyobraźnią czytelnika w tym wszystkim chodzi.
A po jakie książki Ty sięgasz w wolnym czasie?
Temat rzeka. Wychowałem się na literackiej klasyce. Tacy twórcy jak Gabriel García Márquez, Mario Vargas Llosa czy Fiodor Dostojewski będą chyba zawsze bliscy mojemu sercu. Ostatnio bardzo spodobał mi się świat Dzikiego Zachodu wykreowany przez Larry’ego McMurtry’ego czy książki opisujące wyprawy w nieznane (np. „Wyspa niebieskich lisów” była świetna). Sporo czytam też polskich autorów kryminałów, tym bardziej, że są one pisane lepiej niż 10–15 lat temu, a takie autorki jak Małgorzata Oliwia Sobczak, Ewa Przydryga czy Weronika Mathia tylko to potwierdzają.
„Pielęgnuj w sobie cząstkę, w której rodzą się głupie pomysły. Czasem tylko ona oddziela nasze życie od banalności”, pisałeś w „Wyspie łotrów”. A Ty też miewasz takie pomysły? Jeśli tak, to do czego doprowadziły?
Na szczęście mniej niż kiedyś. Chyba jednym z najdziwniejszych pomysłów było rzucenie polonistyki po trzecim roku studiów i stwierdzenie, że czas na posmakowanie prawdziwego życia. Włócząc się po Irlandii, znalazłem pięknie położoną rybacką mieścinę i ubzdurałem sobie, że zostanę rybakiem. Osiadłem w hostelu położonym tuż przy porcie i pracując w barze, dyskretnie wypytywałem stołujące się załogi kutrów o możliwość przyłączenia się do nich. W końcu znalazłem rybaka, który chciał zrezygnować. Zgodził się na szybkie przeszkolenie mnie. Okazało się, że pływałbym na malutkim dwuosobowy kutrze. Rybak spytał, czy grałem kiedyś w gry komputerowe. Oczywiście przytaknąłem, a on powiedział, że to świetnie, bo na tym zielonym ekraniku będą widoczne skały, wysepki i mielizny, a ja będę musiał je omijać „jak w grze komputerowej”. Wtedy nie miałem nawet prawa jazdy, a ocean w nocy to zupełnie inna sprawa niż w dzień. Spałem na tym kutrze, gotowy do wypłynięcia, a rano przybył jego właściciel i na szczęście stwierdził, że idzie sztorm i nie jest samobójcą, żeby wypływać z kimś bez doświadczenia… Tak, wiem coś o głupich pomysłach.
Czy zdradzisz, nad czym obecnie pracujesz?
Obecnie kończę drugą część „Sumień półszlachetnych”, która – mam nadzieję – ukaże się jesienią. Póki co nie mam dosyć Leona Dekera, więc bardzo możliwe, że zarówno ja, jak i czytelnicy, będziemy mieli okazję poznać go trochę lepiej.
Na zakończenie zapytam jeszcze, czego mogę Ci życzyć w dalszej pracy twórczej.
Najbardziej ucieszyłbym się z życzenia mi spokoju i skupienia. Kiedy dzieci nie chorują, wokoło cisza i nie trzeba martwić się o opłacenie rachunków, pisze się dużo przyjemniej.
Zatem tego właśnie życzę i serdecznie dziękuję za poświęcony czas!
Dziękuję pięknie!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
Zdjęcie główne wydawnictwo W.A.B./ Grzegorz Gołębiowski
The post Ze swoimi słabościami i wadami Deker jest całkiem realny – wywiad z Michałem Wierzbą o cyklu Sumienia półszlachetne first appeared on Niestatystyczny.pl.