Bez serc, bez ducha czyli „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat”

Rozmowy o tym, że MCU przechodzi kryzys są już tak powtarzalne i nudne, że…

May 30, 2025 - 02:40
 0
Bez serc, bez ducha czyli „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat”

Rozmowy o tym, że MCU przechodzi kryzys są już tak powtarzalne i nudne, że w sumie – wydaje się, że nie ma nic więcej do dodania. Jednak po seansie „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” (film zobaczyłam na Disney Plus, nie chciało mi się iść do kina) uświadomiłam sobie, że z tego kryzysu nie da się wyjść po prostu kolejnym dobrym filmem. Bo MCU po prostu zrobiło się nudne i tak hermetyczne, że poza największymi fanami, chyba już nikomu nie może dać czystej filmowej radości.

 

Dlaczego te refleksje tak silnie wybrzmiały po kolejnego filmu kręcącego się wokół postaci Kapitana Ameryki? Bo to jest produkcja, która zakłada, że widzieliśmy dosłownie wszystko. Nie tylko najważniejsze produkcje, nie tylko filmy MCU, które nigdy nie były jakoś szczególnie interesujące dla wielbicieli nowej odsłony Marvela. Żeby w pełni cieszyć się nową odsłoną historii powinniśmy obejrzeć więc nie tylko filmy o Avengers by poznać Sama Wilsona (inaczej nie zrozumiemy, dlaczego sprawuje tą rolę), ale też serial ‘The Falcon i Zimowy Żołnierz” (inaczej nie rozpoznamy drugoplanowych postaci i nie dowiemy się dlaczego Sam Wilson nie zażył serum super żołnierza), aby zrozumieć tajemniczą wyspę stojącą w samym centrum intrygi powinniście zobaczyć „Eternals” no i powinniśmy jeszcze pamiętać film „Incredible Hulk” (bo do tej produkcji najbardziej nawiązuje główna oś narracji). Bez tego oglądamy filmy, w którym nie wiemy kto się skąd wziął. I żeby było jasne, rozumiem nawiązania do poprzednich części czy założenie, że widz trochę się w świecie orientuje. Natomiast wizja, że widzowie w 2025 roku będą pamiętać postaci z filmu z 2008… powiem tak, chyba ktoś w Marvelu zapomniał, że ludzie ledwo pamiętają co robili we wtorek a co dopiero co działo się w mało popularnym filmie sprzed kilkunastu lat. Choć nie ukrywam – najbardziej wkurza mnie założenie, że widz kinowy musi obejrzeć koniecznie serial, bo jednak słabość do filmowego MCU nie znaczy, że trzeba wszystko co Marvel wyprodukuje oglądać.

 

(L-R): Prime Minister Ozaki (Takehiro Hira), Captain America/Sam Wilson (Anthony Mackie), and President Thaddeus Ross (Harrison Ford) in Marvel Studios’ CAPTAIN AMERICA: BRAVE NEW WORLD. Photo courtesy of Marvel Studios. © 2024 MARVEL.

 

No dobrze, ale odłóżmy na bok tą frustrację. Załóżmy, że jesteśmy widzami, którzy łykają wszystko od Marvela jak pelikan świeże rybki. Nawet wtedy nie da się tego filmu obronić. Pod względem skomplikowania fabuły przypomina bardziej rozbudowany finał sezonu „The Falcon i Zimowy Żołnierz” niż filmy, do których kiedyś przyzwyczaiło nas MCU. Jedną z zalet Marvela było stawianie widzom pytań, które mogły wychodzić poza prostą rozrywkę. W „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz” udało się ładnie ograć pytanie – jak wiele wolności oddajemy w strachu przed zagrożeniem, w „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” można było się zastanawiać nad tym, kto ma zarządzać pokojem na świecie – pełne wad, ale starające się postępować moralnie jednostki, czy podatne na polityczną presję rządy i organizacje międzynarodowe. Nawet spór z Thanosem miał jakiś ciekawszy wymiar problemu moralnego – czy życie każdej jednostki jest ważniejsze od potencjalnego dobra wspólnego. Jeśli dany film nie oferował ciekawych pytań to starał się przynajmmniej przeprowadzić bohatera przez jakieś transformacyjne doświadczenia, które pozwalały mu dojrzeć do bohaterstwa czy zdefiniować samego siebie na nowo. Co też miało swój urok.

 

„Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” zawodzi zarówno w próbie postawienia widzowi jakichś poważniejszych pytań, ale też w rozwoju bohatera. Trudno się dziwić – oparty głównie na odniesieniach do innych tekstów z MCU nie ma nic do dodania. Sam Wilson swoją przemianę przeszedł w serialu, kwestia tego kto ma być u władzy i sterować działaniami super bohaterów, była już nie raz poruszana. Nic w tym filmie nie skłania do głębszej refleksji ani nad bohaterem, ani nad sytuacją, w której się znalazł. Nie oferuje też żadnego angażującego plot twistu, ani budzącej zainteresowanie postaci czarnego charakteru. Być może ktoś kto od niemal dwóch dekad czekał, aż przypomną drugoplanową postać z filmu z 2008 roku poczuł jakąś radość, ale to nie jest nawet w połowie to uczucie, które można było przeżyć, gdy okazało się, że S.H.I.E.L.D zostało zinfiltrowane przez Hydrę. Tam można było stawiać pytania o tym jak postrzegamy „tych dobrych”, tu nie ma żadnych pytań – ludzie biegają i latają.

 

(L-R) The Falcon/Joaquin Torres (Danny Ramirez) and Captain America/Sam Wilson (Anthony Mackie) in Marvel Studios’ CAPTAIN AMERICA: BRAVE NEW WORLD. Photo by Eli Adé. © 2024 MARVEL.

 

Do tego, Sam Wilson jest postacią zdecydowanie mniej ciekawą i słabiej napisaną niż Steve Rogers. Właściwie to nie ukrywam – nie wiem jaki jest Sam Wilson. To postać napisana tak, że nie ma żadnych jasno zarysowanych cech charakteru. Mam wrażenie, że bardzo widać, iż zarówno postać jak i grający ją Anthony Mackie były zaplanowane na drugi plan. I tam się sprawdzały. Anthony Mackie był naprawdę dobrym Falconem. Czy jest dobrym Kapitanem Ameryką? Na pewno ciekawym w serialu, ale w filmie – zupełnie przezroczystym i zdecydowanie za mało charyzmatycznym by ponieść cały film. Z resztą cała ta produkcja jest pozbawiona większych emocji. Harrison Ford sprawia wrażenie człowieka rozdrażnionego, że w ogóle musi grać w jakimkolwiek filmie. Shira Haas chodzi po filmie i bardzo widać, że jej postać została ograniczona. Właściwie jedną osobą w całej tej produkcji, która jest w jakikolwiek sposób ciekawa jest Giancarlo Esposito ale to dlatego, że ma tyle charyzmy, że nawet jak się pojawia jako czarny charakter na trzecim planie to po prostu jest ciekawy. No i widzę próbę przedstawienia nam nowego Falcona (w tej roli Danny Ramirez) choć nie wiem czy kogokolwiek ta postać jeszcze obchodzi.

No właśnie, im dłużej oglądałam film tym bardziej się zastanawiałam, co mnie ma jeszcze obchodzić. Film tak mocno opiera się na innych dziełach kultury, że nie robi nic by stworzyć więź między nami a bohaterami. Ani źli ani dobrzy w tym filmie za bardzo nas nie obchodzą. Jeśli nie lubiliście wcześniej Sama Wilsona (a trudno go jakoś głęboko polubić, jeśli nie oglądało się „Falcon i Zimowy Żołnierz”) to nie macie powodu by jakoś specjalnie mu kibicować, poza tym, że film stawia go w pozycji bohatera. Jeśli nie pamiętaliście za dobrze wąsatego generała z poprzednich filmów (tip dla mężczyzn – jeśli zgolicie wąsy dostajecie twarz Harrisona Forda) to jego złe knowania będą wam w sumie obojętne. Widziałam ludzi, którzy próbowali sugerować, że postać nowego prezydenta jest jakoś powiązana z Trumpem, zwłaszcza gdy wprowadza chaos i zniszczenie. Ale to moim zdaniem bardzo naciągane porównania. Im dłużej oglądałam film tym bardziej miałam wrażenie, że powstał tylko po to by móc do MCU wprowadzić adamantium (co mnie bardzo bawi, bo wcześniej ludzie od filmów Marvela mocno się napracowaliby wibranium pełniło rolę tego najważniejszego metalu w całym uniwersum) i ewentualnie dowieść, że twórcy tego filmowego uniwersum nie zapomnieli zupełnie o tym, że jest wielka wystająca ręka na środku Oceanu (choć mogliby zapomnieć, tak jak wszyscy udali, że „Eternals” się nie wydarzyli).

 

(L-R): Harrison Ford as President Thaddeus Ross and Anthony Mackie as Sam Wilson/Captain America in Marvel Studios’ CAPTAIN AMERICA: BRAVE NEW WORLD. Photo by Eli Adé. © 2024 MARVEL.

 

Wiele się wybacza filmom z MCU, bo też wiadomo, to jest specyficzny rodzaj rozrywki. Można (jak się bardzo chce) bronić pomysłu Marvela, który wymaga od widzów coraz więcej przygotowania by cokolwiek zrozumieć z fabuły. Ale nie można wybronić nudnego filmu, który nie buduje ani ciekawej intrygi ani interesującej postaci. Ten film cały swój emocjonalny ciężar opiera o to co ktoś zbudował w serialu. Nie da się go obejrzeć jako w pełni osobną produkcję, bo scenarzyści nie robią podstawowej pracy, jaką jest zbudowanie ciekawych postaci i angażującego konfliktu. Prawda jest taka, że dosłownie jest to filmowa egzemplifikacja powiedzenia o „odcinaniu kuponów”. W sumie najciekawsze co się wokół tego filmu wydarzyło to przesunięcie premiery z powodu realnego zamachu na kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszystko inne jest tu leniwe i wtórne.  Nie da się tym filmem ani zadowolić wiernych widzów, ani przyciągnąć nowych. To typowa produkcja, która powstaje siłą inercji – wypadałoby zrobić kolejny film o Kapitanie Ameryce, więc powstaje film o Kapitanie Ameryce. Nie żeby ktoś miał na niego pomysł.

 

Co ciekawe, nie mam poczucia, by w ludziach zupełnie skończyła się potrzeba oglądania filmów o super bohaterach. Wręcz przeciwnie ludzie wciąż oglądają te filmy (choć jest ich coraz mniej) z nadzieją, że zobaczą coś ciekawego. Do tego, jeśli pojawi się produkcja choć trochę lepsza (jak „Thunderbolts”) to budzi sporo entuzjazmu. Tylko trudno ten entuzjazm obudzić kolejnym niemal mechanicznie wyprodukowanym filmem, który nawet nie jest dowcipny by zatuszować dziury w scenariuszu. Kryzys kina superbohaterskiego wynika ze zmęczenia materiału, ale jest też zjawiskiem, które powstało trochę na własną prośbę. Nadal można odnieść wrażenie, że Marvel zakłada, że obejrzymy kolejny film tylko dlatego, że powstał, niezależnie czy będzie nam oferować coś ciekawego czy będzie taką powtarzalną bezduszną produkcją.

 

Captain America/Sam Wilson (Anthony Mackie) in Marvel Studios’ CAPTAIN AMERICA: BRAVE NEW WORLD. Photo courtesy of Marvel Studios. © 2024 MARVEL.

 

Powiem wam, że „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” zdenerwował mnie bardziej niż mniej udani „Eternals”. Bo o ile ten drugi film miał na siebie jakiś pomysł – może średnio zrealizowany, ale przynajmniej ciekawy wizualnie i miejscami nieoczywisty fabularnie to nowy „Kapitan Ameryka” nie ma nic. Nic o czym mogłabym powiedzieć – to ciekawy element tego filmu, którego nie widziałam wcześniej. I tak jak zdarzało mi się w przeszłości bronić nawet słabszych produkcji MCU, to z mojego punktu widzenia nie ma tu nic do obrony. A szkoda, bo „Falcon i Zimowy Żołnierz” pokazywały, że da się opowiadać o super bohaterach, a zwłaszcza o Kapitanie Ameryce inaczej. Ale ja nawet nie wiem czy w tym nowym filmie jest jakaś opowieść czy tylko ruchome obrazki. Jestem naprawdę zawiedziona i zniesmaczona. I absolutnie przekonana, że pewnie nadal będę się oszukiwać, że jeszcze uda się MCU ożywić, choć nic tego nie zapowiada. Bo nawet jedna lepsza produkcja, nie zmieni tego myślenia o tym jak mają wyglądać adaptacje komiksów. Pozostaje mi tylko czekać na nowe filmy od DC. Bo przynajmniej tam pojawiła się myśl, że czasem warto zrobić krok w tył i zacząć od nowa.