„Jakob” Satu Rämö
Wydawca: Wydawnictwo Harper Collins PolskaData wydania: 4 czerwca 2025Przekład: Karolina WojciechowskaLiczba stron: 352Oprawa: miękkaCena det.: 42,99 złTytuł recenzji: Między Islandią a Finlandią Ta książka jest przykładem na to, jak inteligentnie tworzyć cykl powieści. Dlaczego? Dlatego że u Satu Rämö nie jest tak jak w większości tego typu pisarskich przedsięwzięć, kiedy każda kolejna książka łączy się z następną jedynie głównym bohaterem i przeszłością, w której zdarzyło się coś, do czego się wraca. Recenzując drugą powieść cyklu, czyli „Rósę i Björk”, stwierdziłem, że pisarka w taki sposób tworzy fabułę, iż o każdej postaci można by napisać osobną książkę. I to jest świetny element całej twórczości Rämö opowiadającej o perypetiach islandzkiej policjantki z Fiordów Zachodnich. Jakob, bohater drugoplanowy, staje się spiritus movens trzeciej powieści. Czyli zabieg jest prosty: kolejne książki koncentrują się na postaciach z otoczenia Hildur i na ich sekretach. A tym, którym podobały się dwie poprzednie powieści Satu Rämö, radzę zapiąć pasy: to dopiero początek. Nie będę zdradzał, komu poświęcone są kolejne części, bo moim zadaniem teraz jest skierować uwagę na „Jakoba”. Książkę inną niż „Rósa i Björk”, która spodobała mi się bardziej niż „Hildur”, bo koncentrowała się na kwestiach psychologicznych, a przede wszystkim stopniowo ujawniała, jakim koszmarem może być życie kobiety w kraju, w którym kobiety zajmują stanowiska premiera i prezydenta.Inna, jednak nie gorsza. Po prostu inna. Cały czas zastanawiałem się nad tym, czy polecać „Jakoba” potencjalnemu czytelnikowi, który nie zna dwóch poprzednich książek Satu Rämö. Autorka jest profesjonalistką w swoim fachu, więc pisze w taki sposób, by w tej powieści odnalazł się również ten,kto nie zna wcześniejszych tomów. Niemniej dużo większą frajdę z lektury będą mieli ci, którzy czytali „Hildur” oraz „Rósę i Björk”. Dlaczego? Będą widzieć więcej i wyraźniej. Bo „Jakob” jest mroczny, niejednoznaczny, tajemniczy jak islandzka mgła. Autorka zaczyna znakomitym prologiem z takimi sformułowaniami jak „miękka cisza”. Ta powieść będzie o cierpiących w ciszy. Tu ofiarami będą zwierzęta, konkretnie konie, ale ofiar jest dużo więcej. Nie mam na myśli denatów, których liczba w „Jakobie” jest zaskakująco duża. Mam na myśli ludzi, którzy otrzymują ciosy, zarówno dosłowne, jak i – przede wszystkim – metaforyczne. Jak sama Hildur, która zmuszona będzie spojrzeć na najbliższe osoby z innej perspektywy i zobaczyć w nich coś, czego nie chciałaby widzieć. A na pewno wolałaby nie przeżywać emocji związanych z poznaniem mrocznych faktów o tych osobach.Tak, spokojnego i zrównoważonego Jakoba, fińskiego praktykanta przybywającego na posterunek policji w Ísafjörður, poznamy z zupełnie innej strony, tak czytelnicy, jak i jego przyjaciółka Hildur. Albo… może wcale nie poznamy, bo wskazałem wcześniej, jak bardzo niejednoznaczna w swej wymowie będzie ta książka. Tym razem Rämö nie stawia ani na element kryminalny, ani też psychologiczny, koncentruje się na stworzeniu powieści, w której pojawi się wir wydarzeń i mnóstwo niejasności. Odkłada się zatem „Jakoba” z wieloma pzostawionymi bez odpowiedzi pytaniami. Zwłaszcza tymi o konstrukcję psychologiczną bohatera, bo Hildur wydaje się odsłonięta w całości już od pierwszej powieści, a książka poświęcona jej fińskiemu koledze z pracy – lekceważonemu zresztą przez nowego przełożonego policjantki – staje się intrygującą zagadką. Wciąż otwierają się nowe furtki, ale autorka nie pozwala nam się przez nie prześlizgnąć, byśmy mogli zrozumieć wszystko albo chociaż większość. Dlaczego na przykład Jakob reaguje wrogością, gdy Hildur po raz pierwszy pyta o jego rodziców? Jakie dokładnie konsekwencje będzie miało wydarzenie z prologu, które w dużym stopniu wpłynęło na psychikę Jakoba? To nie jest potulny i sympatyczny Fin, który potrafi dziergać na drutach islandzkie swetry i wydaje się łagodny jak islandzka owca. Odsłanianie tajemnic Jakoba związane jest także z kolejnym ciekawym zabiegiem, czyli częściowym przeniesieniem akcji do Finlandii. A przypomnieć należy, że Rämö to pisarka zarówno fińska, jak i islandzka. Pytana przeze mnie o narodową tożsamość literacką, mówiła o tym całkiem ciekawie w rozmowie prezentowanej w mediach społecznościowych przez polskiego wydawcę. Zatem tutaj interesujące będzie nie tyle to, jak wygląda lub wyglądało życie Jakoba w ojczyźnie, ile to, w jaki sposób Islandka odbiera Finlandię. Bo to też zimna północ, ale zupełnie inny kraj, inne społeczeństwo, kultura, zwyczaje. Inna rzeczywistość.O ile nie przeszkadza mi to, że postać Jakoba nie została w moim odczuciu należycie pogłębiona psychologicznie, o tyle chyba niewykorzystany pozostał potencjał pomysłu: konfrontacji sposobu widzenia i rozumienia rzeczywistości przez Islandkę z tym, jak widzą i rozumieją tę rzeczywistość Finowie. Jest kilka ciekawych z tego punktu widzenia scen, jak choćby rozmowa z fińską kierowniczką pewnego zakładu produkcyjnego, jednakże zderzeń międzyku

Wydawca: Wydawnictwo Harper Collins Polska
Data wydania: 4 czerwca 2025
Przekład: Karolina Wojciechowska
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka
Cena det.: 42,99 zł
Tytuł recenzji: Między Islandią a Finlandią
Ta książka jest przykładem na to, jak inteligentnie tworzyć cykl powieści. Dlaczego? Dlatego że u Satu Rämö nie jest tak jak w większości tego typu pisarskich przedsięwzięć, kiedy każda kolejna książka łączy się z następną jedynie głównym bohaterem i przeszłością, w której zdarzyło się coś, do czego się wraca. Recenzując drugą powieść cyklu, czyli „Rósę i Björk”, stwierdziłem, że pisarka w taki sposób tworzy fabułę, iż o każdej postaci można by napisać osobną książkę. I to jest świetny element całej twórczości Rämö opowiadającej o perypetiach islandzkiej policjantki z Fiordów Zachodnich. Jakob, bohater drugoplanowy, staje się spiritus movens trzeciej powieści. Czyli zabieg jest prosty: kolejne książki koncentrują się na postaciach z otoczenia Hildur i na ich sekretach. A tym, którym podobały się dwie poprzednie powieści Satu Rämö, radzę zapiąć pasy: to dopiero początek. Nie będę zdradzał, komu poświęcone są kolejne części, bo moim zadaniem teraz jest skierować uwagę na „Jakoba”. Książkę inną niż „Rósa i Björk”, która spodobała mi się bardziej niż „Hildur”, bo koncentrowała się na kwestiach psychologicznych, a przede wszystkim stopniowo ujawniała, jakim koszmarem może być życie kobiety w kraju, w którym kobiety zajmują stanowiska premiera i prezydenta.
Inna, jednak nie gorsza. Po prostu inna. Cały czas zastanawiałem się nad tym, czy polecać „Jakoba” potencjalnemu czytelnikowi, który nie zna dwóch poprzednich książek Satu Rämö. Autorka jest profesjonalistką w swoim fachu, więc pisze w taki sposób, by w tej powieści odnalazł się również ten,kto nie zna wcześniejszych tomów. Niemniej dużo większą frajdę z lektury będą mieli ci, którzy czytali „Hildur” oraz „Rósę i Björk”. Dlaczego? Będą widzieć więcej i wyraźniej. Bo „Jakob” jest mroczny, niejednoznaczny, tajemniczy jak islandzka mgła. Autorka zaczyna znakomitym prologiem z takimi sformułowaniami jak „miękka cisza”. Ta powieść będzie o cierpiących w ciszy. Tu ofiarami będą zwierzęta, konkretnie konie, ale ofiar jest dużo więcej. Nie mam na myśli denatów, których liczba w „Jakobie” jest zaskakująco duża. Mam na myśli ludzi, którzy otrzymują ciosy, zarówno dosłowne, jak i – przede wszystkim – metaforyczne. Jak sama Hildur, która zmuszona będzie spojrzeć na najbliższe osoby z innej perspektywy i zobaczyć w nich coś, czego nie chciałaby widzieć. A na pewno wolałaby nie przeżywać emocji związanych z poznaniem mrocznych faktów o tych osobach.
Tak, spokojnego i zrównoważonego Jakoba, fińskiego praktykanta przybywającego na posterunek policji w Ísafjörður, poznamy z zupełnie innej strony, tak czytelnicy, jak i jego przyjaciółka Hildur. Albo… może wcale nie poznamy, bo wskazałem wcześniej, jak bardzo niejednoznaczna w swej wymowie będzie ta książka. Tym razem Rämö nie stawia ani na element kryminalny, ani też psychologiczny, koncentruje się na stworzeniu powieści, w której pojawi się wir wydarzeń i mnóstwo niejasności. Odkłada się zatem „Jakoba” z wieloma pzostawionymi bez odpowiedzi pytaniami. Zwłaszcza tymi o konstrukcję psychologiczną bohatera, bo Hildur wydaje się odsłonięta w całości już od pierwszej powieści, a książka poświęcona jej fińskiemu koledze z pracy – lekceważonemu zresztą przez nowego przełożonego policjantki – staje się intrygującą zagadką. Wciąż otwierają się nowe furtki, ale autorka nie pozwala nam się przez nie prześlizgnąć, byśmy mogli zrozumieć wszystko albo chociaż większość. Dlaczego na przykład Jakob reaguje wrogością, gdy Hildur po raz pierwszy pyta o jego rodziców? Jakie dokładnie konsekwencje będzie miało wydarzenie z prologu, które w dużym stopniu wpłynęło na psychikę Jakoba? To nie jest potulny i sympatyczny Fin, który potrafi dziergać na drutach islandzkie swetry i wydaje się łagodny jak islandzka owca. Odsłanianie tajemnic Jakoba związane jest także z kolejnym ciekawym zabiegiem, czyli częściowym przeniesieniem akcji do Finlandii. A przypomnieć należy, że Rämö to pisarka zarówno fińska, jak i islandzka. Pytana przeze mnie o narodową tożsamość literacką, mówiła o tym całkiem ciekawie w rozmowie prezentowanej w mediach społecznościowych przez polskiego wydawcę. Zatem tutaj interesujące będzie nie tyle to, jak wygląda lub wyglądało życie Jakoba w ojczyźnie, ile to, w jaki sposób Islandka odbiera Finlandię. Bo to też zimna północ, ale zupełnie inny kraj, inne społeczeństwo, kultura, zwyczaje. Inna rzeczywistość.
O ile nie przeszkadza mi to, że postać Jakoba nie została w moim odczuciu należycie pogłębiona psychologicznie, o tyle chyba niewykorzystany pozostał potencjał pomysłu: konfrontacji sposobu widzenia i rozumienia rzeczywistości przez Islandkę z tym, jak widzą i rozumieją tę rzeczywistość Finowie. Jest kilka ciekawych z tego punktu widzenia scen, jak choćby rozmowa z fińską kierowniczką pewnego zakładu produkcyjnego, jednakże zderzeń międzykulturowych jest trochę za mało. Szkoda, bo Islandia i Finlandia to zupełnie różne kraje. A Satu Rämö całe życie tkwi mentalnie i emocjonalnie między jednym a drugim. Jednak rozumiem, że pomysł na „Jakoba” był dokładnie taki, jak go widzę: dużo niejasności i bardzo zdynamizowana akcja. To w zasadzie zaleta, bo z niecierpliwością czekam na przekład kolejnych części cyklu, skoro autorka zaskakuje za każdym razem – to nie jest trzeci raz to samo. Choć po raz trzeci widzimy, że Satu Rämö stworzyła postać kobiety, która – co pisarka podkreśla w wywiadach – mogłaby być jej przyjaciółką. Właściwie nią jest, kiedy Rämö siada do pisania o niej. A ponieważ znamy się osobiście – bo mieszkamy w sąsiadujących miejscowościach – wiem z rozmów, że jest ono impulsywne i zdecydowanie niepodporządkowane drabinkom czy innym schematom, które szkoły pisarskie proponują twórcom chcącym zabłysnąć w roli autorów powieści kryminalnych.
Oczywiście, „Jakob” to wciąż kryminał. Jak wspomniałem wyżej, ofiar zabójcy jest sporo. Jak na małą Islandię nawet za dużo, jednak ludzie giną także w Finlandii. Satu Rämö interesująco wykorzystała jedną z najbardziej znanych w Islandii historii związaną z trzynastoma niesfornymi postaciami, o której nie chcę więcej pisać, by nie psuć przyjemności z lektury, ale która i mnie mocno przyciągnęła, a jeśli ktoś śledzi mój islandzki profil facebookowy, wie, jak dobrze się w związku z nią bawiłem w grudniu. Bo rzecz dzieje się właśnie w grudniu, tuż przed świętami, w najbardziej mrocznym w Islandii okresie, kiedy słońce pojawia się tylko na chwilę. Te ciemności nabiorą znaczenia metaforycznego. „Jakob” w gruncie rzeczy nie będzie książką o partnerze zawodowym i przyjacielu głównej bohaterki. Będzie o tym, co nie ma adresu, a jest wszędzie: w Islandii i w Finlandii także. „Jakob” to przede wszystkim opowieść o chciwości. I jej okrutnych konsekwencjach.
Podoba mi się to, że zbliżamy się do danych postaci i oddalamy od nich na zasadach ustalonych przez autorkę. Dla Satu Rämö jej Hildur wciąż jest najważniejsza, jednak wielowątkowa intryga powoduje, że to powieść w pewnym sensie panoramiczna, a jednocześnie bardzo skupiona na tym, co co możemy przeczytać wprost. Znajdziemy tu sporo zagadek, które są nimi także dla Hildur. Bo głównej postaci cyklu przyjdzie się mierzyć z dużo trudniejszymi emocjami niż żałość czy wyrzuty sumienia po zniknięciu młodszych sióstr, bo w takiej kondycji emocjonalnej poznaliśmy kobietę w pierwszej powieści cyklu. „Jakob” to także książka, w której jedna z postaci ma oszpeconą twarz. W związku z tym pomyślałem, że jest tak jak za każdym razem u Rämö: jej opowieść zdziera lukier ze wspaniałego zagranicznego wizerunku, który Islandia wypracowała głównie dla turystów. Fiordy Zachodnie nie są już centrum wydarzeń, ale i tak jest mi ta książka bliska. Bo pisarka tak jak ja doskonale widzi dysfunkcje islandzkiego państwa, jak również to, że nie wszystkim ludziom żyje się tu szczęśliwie. W Finlandii również. A to przecież ponoć kraje z czołówki najszczęśliwszych państw świata. Problem jednak polega na tym, że fikcja literacka w powieściach Satu Rämö niekoniecznie jest tylko fikcją. Warto się przekonać, co w Islandii i Finlandii jest mrocznego – nie tylko z powodu niedoboru słońca w grudniu