LILO & STITCH. Ze ściśniętym gardłem [RECENZJA]
Zaledwie dwa miesiące temu do kin trafiła Śnieżka, współczesny remake klasycznej animacji Disneya. Powiedzieć, że kiepsko sobie poradziła, to mało – nie dość, że film z Rachel Zegler został kiepsko przyjęty przez krytyków, to jeszcze padł ofiarą review bombingu i został klapą finansową. Wszystko, co mogło pójść źle, poszło, podsycając głosy, że aktorskie remaki animacji […]
![LILO & STITCH. Ze ściśniętym gardłem [RECENZJA]](https://film.org.pl/wp-content/uploads/2025/05/lilo-stitch-2.jpg)
Zaledwie dwa miesiące temu do kin trafiła Śnieżka, współczesny remake klasycznej animacji Disneya. Powiedzieć, że kiepsko sobie poradziła, to mało – nie dość, że film z Rachel Zegler został kiepsko przyjęty przez krytyków, to jeszcze padł ofiarą review bombingu i został klapą finansową. Wszystko, co mogło pójść źle, poszło, podsycając głosy, że aktorskie remaki animacji Disneya to pomysł, który powinien zostać porzucony. Tymczasem w kinach zawitał Lilo & Stitch, pokazując, że studio nie powiedziało na ten temat ostatniego słowa.
Film Deana Fleischera Campa, autora Marcela Muszelki w różowych bucikach, jest remakiem animacji z 2002 roku. Animacji wciąż lubianej, popularnej, budzącej nostalgię i z nieskończonym potencjałem komercyjnym, o czym świadczy fakt, że w sklepach regularnie można natknąć się na gadżety z tytułowym bohaterem. Na twórcach ciążyła więc spora presja. Sam podszedłem do remake’u bez sentymentu, bo oryginał obejrzałem pierwszy raz dopiero w dorosłości. I bawiłem się znakomicie, a przy tym przeżyłem naprawdę emocjonalny seans.
Zarys fabuły filmu jest taki sam, jak w oryginale – na odległej planecie szalony naukowiec Jumba tworzy nielegalny Eksperyment 626, silny i niebezpieczny. Stworek zostaje skazany na wygnanie, ale ucieka i trafia na Ziemię. Tam spotyka sześcioletnią dziewczynkę Lilo, którą po śmierci rodziców wychowuje siostra Nani, ledwo wiążąc koniec z końcem i próbując sprostać oczekiwaniom pomocy społecznej. Tymczasem za Stitchem ruszają Jumba i jego towarzysz.
Aktorski Lilo & Stitch nie jest remakiem 1:1 – brakuje na przykład postaci kapitana Gantu, inaczej poprowadzona jest postać Jumby, a Kobra Bąbel pełni nieco inną funkcję niż w oryginale. Są to zmiany, które – jak zauważyłem – spotykają się z różnym odbiorem wśród fanów oryginału i traktowane są jako wadę. Mnie nie przeszkadzały, jako że twórcy postawili przede wszystkim na relacje Lilo z Nani i Stitchem i wyszli z tego obronną ręką. Jest tu naprawdę dużo szczerych, intensywnych emocji. Zupełnie się nie spodziewałem, że właściwie cały trzeci akt będę siedzieć ze ściśniętym gardłem. Rozmowy bohaterów o rodzinie i o tym, że nikogo nie można zostawiać w tyle, niby nie mówią nic odkrywczego i przekazują te same morały co oryginalny film, ale jest to tutaj opowiedziane z taką wrażliwością, że naprawdę wzrusza (tym bardziej że w tle są wątki takie jak śmierć rodziców czy ryzyko rozdzielenia sióstr).
Duża w tym zasługa aktorek wcielających się w role Lilo i Nani, czyli debiutującej Mai Kealohy i Sydney Elizebeth Agudong. Przypuszczam, że twórcy filmu byli zachwyceni, gdy Kealoha pojawiła się na castingu – kilkulatka z wielkim powodzeniem wcieliła się w główną rolę, zupełnie nie dając po sobie poznać, że to jej debiut w pełnym metrażu. Pewnie jeszcze o niej usłyszymy. Agudong z kolei bardzo udanie ukazuje na ekranie troski swojej bohaterki, ale też ogromną miłość do Lilo. Razem tworzą świetny duet, tym bardziej wzmacniając emocjonalny przekaz całości, szczególnie w scenach szczerych rozmów sióstr. Ich świetnym uzupełnieniem jest Stitch, któremu głosu ponownie użyczył Chris Sanders – jeśli ktoś miał obawy, że stworek zostanie w nieudany sposób sportretowany w wersji live action, to musiały one zostać rozwiane. Stitch jest doskonale animowany, wygląda świetnie i bezbłędnie wtapia się w otoczenie oraz prowadzi interakcje z innymi bohaterami. I tak – on też potrafi mocno wzruszyć.
Na drugim planie wybijają się przede wszystkim Zach Galifianakis i Billy Magnussen jako Jumba i Wendell. Jumba jest tu w gruncie rzeczy sportretowany jako antagonista (a to w związku z brakiem kapitana Gantu), a Wendell jako comic relief. Większość czasu oglądamy ich w ludzkich formach, co było dobrą decyzją, bo ich „kosmiczne” projekty przeniesione wprost do live action nie wypadają aż tak dobrze jak Stitch. Jumba jako złoczyńca nie ma większego niecnego planu – po prostu chce złapać Stitcha i siłą rzeczy próbuje rozdzielić tytułowych bohaterów. Poza kosmitami przez ekran przewijają się m.in. nieobecna w oryginale przedstawicielka opieki społecznej (Tia Carrere, która lata temu użyczała głosu Nani w animacjach) i Kobra Bąbel (Courtney Bernard Vance), a także Tūtū grana przez Amy Hill – aktorka także wystąpiła w filmie z 2002 roku. Cała ta trójka służy przede wszystkim temu, żeby w jakiś sposób wpłynąć na działania bohaterów i trudno powiedzieć o nich coś więcej, ale udanie uzupełniają obraz naprawdę dobrej, sympatycznej obsady. W tle niezmiennie mamy Hawaje i składowe obecne też w animacji, w tym piosenki Elvisa Presleya.
Na seansie byłem z żoną i sześcioletnim synem i myślę, że najlepszą recenzją filmu są jego reakcje – nie brakowało zarówno śmiechu, jak i ogromnego wzruszenia, a po seansie młody stwierdził, że było bardzo fajnie. I rzeczywiście – Lilo i Stitch z 2025 roku zaserwują wam różne emocje, umocnią waszą miłość do rodziny i zapewnią naprawdę przyjemny seans w gronie rodzinnym. Ja za te przeżycia remake stawiam wyżej niż oryginał.