UmarĹ film, niech Ĺźyje film / Kuang ye shi dai
W kinie oglÄ
da siÄ filmy albo wydarzenia i "Resurrection" zdecydowanie naleĹźy do tej drugiej kategorii. Droga na Lazurowe WybrzeĹźe trzeciego peĹnego metraĹźu chiĹskiego reĹźysera Bi Gana sama w sobie byĹa zresztÄ
jak Ĺledzenie zapisu sportowej rywalizacji; konkretnie â morderczej gonitwy z czasem i wĹasnymi twĂłrczymi ambicjami. Gdy 10 kwietnia Thierry FrĂŠmaux na konferencji prasowej ogĹosiĹ listÄ
W kinie oglÄ
da siÄ filmy albo wydarzenia i "Resurrection" zdecydowanie naleĹźy do tej drugiej kategorii. Droga na Lazurowe WybrzeĹźe trzeciego peĹnego metraĹźu chiĹskiego reĹźysera Bi Gana sama w sobie byĹa zresztÄ
jak Ĺledzenie zapisu sportowej rywalizacji; konkretnie â morderczej gonitwy z czasem i wĹasnymi twĂłrczymi ambicjami. Gdy 10 kwietnia Thierry FrĂŠmaux na konferencji prasowej ogĹosiĹ listÄ tytuĹĂłw walczÄ
cych o tegorocznÄ
ZĹotÄ
PalmÄ, zdjÄcia do "Resurrection" wciÄ
Ĺź jeszcze trwaĹy. Gdy na kilka dni przed startem imprezy zniecierpliwieni uczestnicy domagali siÄÂ ogĹoszenia terminarzu projekcji, wĹodarze festiwalu milczeli, za kulisami naciskajÄ
c na szybsze tempo pracy trybikĂłw chiĹskiej cenzury. Plotki gĹoszÄ
, Ĺźe "ZĹotego Smoka", logotypowy symbol zgodnoĹci z wytycznymi ChiĹskiej Administracji Filmowej, Bi Gan otrzymaĹ w raptem tydzieĹ, najszybciej w historii dziaĹalnoĹci urzÄdu â kiedy smok pojawiĹ siÄ w koĹcu na ekranie, caĹa sala zaczÄĹa donoĹnie wiwatowaÄ. Ale to nie koniec; gdy juş w trakcie festiwalu na czerwony dywan ze swoimi filmami pod pachÄ
wchodzili Wes Anderson, Julia Ducournau czy Kleber Mendonça Filho, Bi Gan siedziaĹ zamkniÄty w apartamencie, dniami i nocami montujÄ
c ostatecznÄ
kopiÄ filmu. SkoĹczyĹ ponoÄ we wtorek, dwa dni przed oficjalnÄ
premierÄ
. ZrobiĹbym wiele, Ĺźeby dowiedzieÄ siÄ, w jaki sposĂłb spÄdziĹ ĹrodÄ. Wiem za to, co robiĹ w czwartek. ZdjÄcia z przemarszu czerwonym dywanem w towarzystwie Jacksona Yee i Shu Qi â zjawiskowego duetu aktorskiego stanowiÄ
cego poĹrednio o tak wielkiej mocy "Resurrection" â szeroko obiegĹy festiwalowy mikrokosmos. ChoÄ reĹźyser uĹmiecha siÄ na nich delikatnie, podkrÄ
Ĺźone oczy i wymÄczone oblicze nie pozostawiajÄ
zĹudzeĹ, Ĺźe swĂłj nowy film dosĹownie wypruĹ sobie z trzewi. Ulga z zakoĹczenia najwaĹźniejszego dzieĹa wĹasnej kariery miesza siÄ z troskÄ
o jego odbiĂłr. Ostatecznie nie umiem powiedzieÄ, czy widzowie przyjmÄ
sny Bi Gana do swoich serc bezwarunkowo. Jestem jednak pewny, Ĺźe bardzo dĹugo o nich nie zapomnÄ
. Ta "bezwarunkowoĹÄ" okazuje siÄ fundamentalna w konfrontacji z "Resurrection" â jak inaczej spojrzeÄ na dzieĹo, ktĂłrego sam punkt wyjĹcia stawia tak mocnÄ
alternatywÄ pomiÄdzy wiarÄ
i niewiarÄ
w sztukÄ? W swoim nowym projekcie Bi Gan kreĹli bowiem dystopijny obraz przyszĹoĹci, w ktĂłrej ludzkoĹÄ osiÄ
gnÄĹa nieĹmiertelnoĹÄ kosztem zatraconej zdolnoĹci do Ĺnienia (sen po lynchowsku jest tu wielkÄ
 metaforÄ
samego kina). Ci, ktĂłrzy chcÄ
c ĹźyÄ skoĹczenie, lecz w peĹni, sprzeciwili siÄÂ temu smutnemu losowi, nazywani sÄ
"Fantasmerami". Ich podróşe przez filmowe sny sÄ
groĹşne dla bezsennej rzeczywistoĹci, wywoĹujÄ
c chaos w historii i chronologii przepĹywu czasu. Z tego wzglÄdu tropieni sÄ
przez "The Others Ones", "Tych Drugich", jedyne istoty zdolne do odróşnienia snĂłw od jawy. Ich wyĹÄ
cznym zadaniem jest wybudziÄÂ pozostaĹych, zbĹÄ
kanych FantasmerĂłw dla zachowania ciÄ
gĹoĹci czasu utrzymujÄ
cej porzÄ
dek Ĺwiata w ryzach. Fantasmerzy niewiele majÄ
z antysystemowych ĹotrzykĂłw dÄ
ĹźÄ
cych do dezintegracji rzeczywistoĹci. Bi Gan przedstawia ich raczej jako tragicznych marzycieli, poranionych losem, ktĂłry niezĹomnie wiodÄ
. Gdy kamera chwyta w koĹcu jednego z nich, widzimy cenÄ wiedzionego przez niego Ĺźycia â zgarbione, wyniszczone monstrum, wizualna krzyşówka przedstawieĹ Nosferatu i Quasimodo, oglÄ
dane jest przez reĹźysera z czuĹoĹciÄ
. CiÄĹźko stwierdziÄ, czy jego doczesne cierpienie jest wynikiem woli, czy przeznaczenia; czy Fantasmer nie chce, czy nie umie ĹźyÄ inaczej? Jego droga poĹwiÄcenia snom, doĹwiadczania innych niĹź wĹasne istnieĹ, jest nadrzÄdnym celem egzystencji, pozwalajÄ
cym na kojÄ
cÄ
ucieczkÄ od namacalnego Ĺwiata (ktĂłry z tych ĹwiatĂłw jest prawdziwszy i bardziej namacalny teĹź nie jest oczywiste). W tej piÄknie baĹniowej i melancholijnej zarazem refleksji kryje siÄ sedno relacji reĹźysera ze sztukÄ
. Filmy to w koĹcu sny, ktĂłre Ĺnimy z otwartymi oczami. MoĹźliwe, Ĺźe wĹaĹnie dlatego oniryczny, niejednokrotnie zamglony w sensach charakter "Resurrection" tak dobrze odbiera siÄ nie tylko gĹowÄ
, ale caĹym ciaĹem; nie zapierajÄ
c siÄ intelektem i prĂłbÄ
analizy, a dryfujÄ
c wraz z jego ulotnoĹciÄ
w nieodkryte, fascynujÄ
ce rejony. PiÄkno definiujÄ
cej sztukÄÂ refleksji dociera teĹź chyba do tropiÄ
cej Fantasmera kobiety. Wzruszona jego tragicznym losem i Ĺwiadoma nieuchronnie zbliĹźajÄ
cej siÄÂ Ĺmierci mÄĹźczyzny, pozwala mu przeĹźyÄ jeszcze kilka ostatnich snĂłw. WbijajÄ
c sztylet w jego plecy, rozwiera pĹaty ciaĹa â w Ĺrodku, zamiast organĂłw, znajduje projektor filmowy. ZupeĹnie niezdziwiona tym faktem, nawija na szpulÄ taĹmÄ i zamyka go obietnicÄ
ostatniej podróşy, w ktĂłrej bÄdzie mu towarzyszyÄ. Dla niej potrwa ona wyĹÄ
cznie dwie i póŠgodziny. Dla niego peĹne sto lat historii: kina, Chin i zamieszkujÄ
cych je opowieĹci. JeĹli ten wstÄp brzmi dla was jak hiperprzyspieszenie w nieskrÄpowane artystyczne szaleĹstwo, zapomniaĹem wspomnieÄ, Ĺźe trwa on póŠgodziny, jest w peĹni niemy i wyglÄ
da jak Ĺźywcem wykrojony z ery niemieckiego ekspresjonizmu. Co wiÄcej, Bi Gan wrzuciĹÂ tu dopiero swĂłj pierwszy bieg. Kolejne gĹadko wrzuca wraz z nastÄpnymi etapami tuĹaczki Fantasmera. Z hoĹdu dla poczÄ
tkĂłw kina niemego przeskoczymy do psychodelicznego noiru osadzonego w realiach II wojny Ĺwiatowej. Bohater wyglÄ
dajÄ
cy teraz jak piÄkny mĹodzieniec jest poszukiwany, a potem przesĹuchiwany przez aparat krajowego wywiadu â ponoÄ zawartoĹÄ jego walizki ma daÄ szansÄ na zakoĹczenie zbrojnego konfliktu. Zanim dowiemy siÄ, w jaki dokĹadnie sposĂłb miaĹoby to siÄ dokonaÄ, bohater przebija detektywowi bÄbenki uszne dĹugopisem i przeskakuje w kolejny sen. Tym razem jesteĹmy w buddyjskim klasztorze, gdzie fabuĹa pisana jakby jÄzykiem Kinga Hu oscyluje wokóŠkontemplacji minionego i upadku wartoĹci. Przypomina o tym ironiczne duch, ktĂłry wychodzi z zÄba gĹĂłwnego bohatera i przybiera formÄ jego zmarĹego ojca. Przed puentÄ
znĂłw jesteĹmy gdzie indziej, teraz w przejaskrawionej rzeczywistoĹci Ă la "Kieszonkowiec" Jii Zhangkego. W prowincjonalnym miasteczku Fantasmer uczy mĹodÄ
dziewczynkÄ rozpoznawania poszczegĂłlnych kart z talii wyĹÄ
cznie na podstawie ich zapachu. Robi to, by naciÄ
Ä na pieniÄ
dze lokalnego barona, pĹacÄ
cego sĹono za dowĂłd ludzkiej nadprzyrodzonoĹci. ChoÄ tÄ gangsterskÄ
etiudÄ Bi Gan koĹczy na cichej, wzruszajÄ
cej nucie, znowu nie daje jej wybrzmieÄ, przeskakujÄ
c prÄdko do nocy sylwestrowej koĹczÄ
cej stare millennium. W kilkudziesiÄciominutowym, nieprzerwanym ujÄciu reĹźyser przejeĹźdĹźa siÄ po skÄ
panej w deszczu miejscowoĹci portowej wyjÄtej jakby wprost z filmu Lou Ye. Teraz nasz bohater ugania siÄ za tajemniczÄ
piÄknoĹciÄ
w conversach i dĹźinsowej spĂłdnicy, ich przeĹamujÄ
ce dystans uczucie kwitnie wokóŠbarĂłw karaoke i rozpadajÄ
cych siÄ burdelĂłw. KaĹźda z tych historii oscyluje wokóŠinnego zmysĹu, kolejno wzroku, sĹuchu, smaku, wÄchu i dotyku. Kinu udaje siÄ przekroczyÄ je wszystkie. ChoÄ pozornie poza zaklÄtym gdzieĹ w zmysĹach tematem i postaciÄ
przemieniajÄ
cego siÄ Fantasmera niewiele ĹÄ
czy te wszystkie kinofilsko rozwijane epizody, Bi Ganowi udaje siÄ jakoĹ odwieĹşÄ nas od wraĹźenia uczestnictwa w rozbitych, niezaleĹźnych mikro-seansach. ByÄ moĹźe dlatego, Ĺźe droga bohatera w jakimĹ sensie siÄ zapÄtla. Od potwornej, niemej kreatury po snujÄ
cego siÄ za dziewczynÄ
kochanka film zawsze spoglÄ
da na Fantasmera jako postaÄ przepychajÄ
cÄ
siÄÂ z realiami Ĺwiata; naraz niezaspokojonÄ
i niezaspokajalnÄ
, uciekajÄ
cÄ
przed rzeczywistoĹciÄ
tak samo, jak przed samÄ
sobÄ
. Matryca tych filmowych wraĹźeĹ jest jednak zaburzona. Sny nie majÄ
przecieĹź jasnych poczÄ
tkĂłw i koĹcĂłw, rzadko prowadzÄ
do klarownych puent. WyĹnione opowieĹci Bi Gana odtwarzajÄ
 tÄ magicznÄ
wĹaĹciwoĹÄ nocnych marzeĹ; z kaĹźdym z nich chcielibyĹmy pobyÄ trochÄ dĹuĹźej, Ĺşli na brutalne wybudzenie "na moment przed koĹcem", nawet jeĹli w tej pobudce kryje siÄ terapeutyczna lekcja odpuszczania. Po seansie mĂłj przyjaciel powiedziaĹ mi, Ĺźe "Resurrection" odblokowaĹo w nim coĹ pierwotnego, rozmyte wspomnienie oglÄ
dania filmĂłw jako maĹy chĹopiec, gdy nie patrzyĹ na kino rozumem, a odbieraĹ je caĹym sobÄ
, jak muzykÄ. Ta prawdziwie afektywna natura kina, zapomniana mĂłwiÄ
c szczerze i przeze mnie, faktycznie kryje siÄÂ gdzieĹ w trzonie nowego dzieĹa Bi Gana. Zdaje siÄ, Ĺźe to tyleĹź zasĹuga jego pomysĹu na sztukÄ, co i efekt samej twĂłrczej metody. W wywiadach reĹźyser podkreĹla wyjÄ
tkowoĹÄ swojego procesu, stanowiÄ
cego zagwozdkÄ â a czasem i powĂłd frustracji â reszty ekipy i obsady. "Dla mnie opowiadanie historii to coĹ dynamicznego. JeĹli istnieje jakiĹ ustalony z gĂłry rezultat, to niemal na pewno nie bÄdÄ chciaĹ go realizowaÄ" â mĂłwi. WsĹuchujÄ
c siÄ mocniej w opowieĹci o pracy produkcyjnej faktycznie moĹźna odnieĹÄ wraĹźenie obcowania z szaleĹcem. TwĂłrca skrupulatnie planuje ogĂłlny zarys: dekoracje, scenografiÄ, przyczynowo-skutkowe powiÄ
zania w fabule. Detale w obrÄbie konkretnych scen Bi Gan rozwaĹźa jednak zazwyczaj dopiero wieczorem, przed wejĹciem na poranny plan, po czym kolejnego dnia niemal nigdy nie realizuje tego, na co umĂłwiĹ siÄ ze wspĂłĹpracownikami. Przez noc ustalenia staĹy siÄ juĹź bowiem "zaplanowanym procesem", a przez to zdÄ
ĹźyĹy straciÄ swojÄ
 prawdÄ; na miejscu okazuje siÄ, Ĺźe da siÄ coĹ zrobiÄ lepiej, inaczej, szczerzej. Ostateczny film rodzi siÄ wiÄc dopiero w montaĹźu, co jest byÄ moĹźe frazesem wykorzystywanym przez kaĹźdego filmowca, ale w przypadku ChiĹczyka obsesyjna postprodukcja wydobywa nie tylko ksztaĹt, ale i ukryty sens historii. Przekonanie, Ĺźe na pewno tam jest, to poĹÄ
czenie wiary i intuicji. Pewnych rzeczy nie da siÄ jednak powierzyÄ losowi. DoskonaĹoĹÄ piÄciu etiud "Resurrection", ktĂłre odtwarzajÄ
kolejne etapy chiĹskiego kina â albo kina w ogĂłle â jest wynikiem tytanicznego researchu. To on pomĂłgĹ mu zachowaÄ niemal dokumentalny charakter prezentowanych etapĂłw stopniowego rozwoju sztuki. Nie w sensie prostego odzwierciedlenia, a oddania ducha, ktĂłry juĹź uleciaĹ; sam nie wiem, czy bardziej epok, czy filmĂłw je definiujÄ
cych. Elegijna opowieĹÄ o koĹcach kina splata siÄÂ z indywidualnym przepadaniem w otchĹaĹ. Droga przez sto lat sztuki jest rĂłwnoczeĹnie wÄdrĂłwkÄ
przez archiwum wĹasnych wzruszeĹ, tak silnie odciĹniÄtych na naszej pamiÄci. Duch wracajÄ
cy pod postaciÄ
ojca, maĹa dziewczynka przyuczana do magicznych oszustw, kobieta, ktĂłrÄ
trzeba goniÄ przez deszczowÄ
miejscowoĹÄ â ich historie to drobne sugestie, z ktĂłrych po omacku moĹźemy uĹoĹźyÄ sobie losy Fantasmera, ale przecieĹź nigdy nie zrozumiemy ich w peĹni. Bi Gan w tym wielopiÄtrowym niedopowiedzeniu chwyta tak skomplikowanÄ
naturÄ kina; nie tego, ktĂłre jest na ekranie, a tego waĹźniejszego, prawdziwszego, ktĂłre w trakcie seansu przeĹźywamy w sobie. Co sprawia, Ĺźe jedne seanse pamiÄtamy lepiej od drugich? Ĺťe niektĂłre znikajÄ
nam z gĹowy, kiedy inne dojrzewajÄ
w sercu, zamieniajÄ
c siÄ niepostrzeĹźenie w nasze wĹasne doĹwiadczenia, nasze wĹasne historie? Zapewne to wĹaĹnie kwestia oglÄ
dania caĹym sobÄ
â przelewania obrazĂłw nie tylko przez analityczny umysĹ, a pamiÄÄ, zatarte wspomnienia i ostre punkty przeĹomowe, konstytuujÄ
ce to, kim naprawdÄ jesteĹmy. W jednej bohaterce odnajdziemy wraĹźliwy uĹmiech matki, dowcip innej postaci przypomni nam niepokornoĹÄ kolegi z dzieciĹstwa. Ciekawska dziewczynka wydobÄdzie czas, gdy nasza wĹasna cĂłrka byĹa jeszcze malutka, a kobieta w conversach dotknie dawno zapomnianej struty ĹwiÄtego momentu zakochania. Filmy zaburzajÄ
historiÄ i linearnoĹÄ czasu â dlatego Fantasmer jest w ogĂłle goniony. Jego oniryczna podróş przez nastÄpujÄ
ce po sobie okresy kina to podróş przez siebie samego. WĹaĹnie dlatego emocjonalny sens najbardziej intymnych rejonĂłw tej ostatniej przeprawy â tak samo jak sny, nasze wĹasne, prywatne projekcje â jest zarezerwowany wyĹÄ
cznie dla niego. Cóş, tak przynajmniej mi siÄ wydaje.