Sztuka beztroski / Yalla Parkour

To film o chłopięcości i młodzieńczej męskości, chłopackiej brawurze, dosłownym nadstawianiu karku. Skoki, wspinaczki po ścianach budynków, akrobacje w powietrzu. Parkour i freerunning to sportowe dyscypliny – nasi bohaterowie marzą o zawodach z dala od domu i profesjonalnych treningach na salach gimnastycznych ze sprzętem, niektórym się zresztą udaje – ale częścią widowiska jest zabawa materią,

May 20, 2025 - 16:05
 0
Sztuka beztroski / Yalla Parkour
To film o chłopięcości i młodzieńczej męskości, chłopackiej brawurze, dosłownym nadstawianiu karku. Skoki, wspinaczki po ścianach budynków, akrobacje w powietrzu. Parkour i freerunning to sportowe dyscypliny – nasi bohaterowie marzą o zawodach z dala od domu i profesjonalnych treningach na salach gimnastycznych ze sprzętem, niektórym się zresztą udaje – ale częścią widowiska jest zabawa materią, przejmowanie przestrzeni, rozpychanie jej. Jest to sto razy ciekawsze wizualnie niż taśmowo produkowane fabularne czy nawet dokumentalne biopiki o sportowcach, jednocześnie "Yalla parkour" w najczystszy sposób uosabia myśl o sporcie jako o drodze do wolności. Takiej rozumianej jako prawo do przemieszczania się poza miejsce zamieszkania, która pozwala poszukiwać szczęście i być nastoletnim głupkiem. Na kilka sekund oszukiwania grawitacji. Chłopaki skaczą i wirują w powietrzu na wydmach nad morzem i na dachach domów. Wspinają się na biurowce. Tańczą na cmentarzu. Jedną ze scenografii ich numerów jest supermarket, który zniszczyła bomba, zanim został zbudowany. W ogóle jest tu dużo biegania po ruinach, wybebeszonych trupach budynków; w kadrach układają się lasy nagich prętów, gołe klatki schodowe jak betonowe labirynty. Młodzi zamieszkują te przestrzenie, czynią z nich coś nowego. Czynią z Gazy plac zabaw. Bo rzecz dzieje się w Gazie, sięga kilkunastu lat wstecz (2012 roku, mogę się mylić, nie robię notatek po ciemku). Palestyńska reżyserka Areeb Zuaiter (urodzona na Zachodnim Brzegu, wychowana w Arabii Saudyjskiej, mieszkająca od kilkunastu lat w Stanach Zjednoczonych) po śmierci pochodzącej z Gazy matki szuka projektu, którym mogłaby zająć głowę, zrobić coś ze swoją żałobą. Tak odnajduje w internecie chłopaków z Gaza Parkour i rejestracje ich wyczynów w przestrzeni miejskiej oraz na wydmach. Nagrywanie numerów jest ważne, tłumaczą chłopcy, bo dzięki temu mają szansę dostać się na zawody za granicą – właśnie tak jednemu z nich się to udało. Ale materiały, które Zuaiter przegląda, nie są suchą rejestracją, jest w nich jakiś zmysł estetyczny, dobre ustawienie kadru, połączenie wirujących ciał z tłem, mocne myślenie wizualne. Czyste kino – nie raz i nie dwa pomyślałam, że amerykańskie przebitki reżyserki, która wkomponowuje oryginalne materiały chłopaków w większą ramę, są na ich tle irytująco sztampowe.   Ale nieważne. Wkrótce głównym przewodnikiem reżyserki podczas rozwijanego już z profesjonalnymi kamerzystami projektu staje się Ahmed Matar – @matargaza na Instagramie. Sprawdzam profil całej drużyny, @gazaparkour: post sprzed paru tygodni o wyjeździe do Włoch, po kilkunastu miesiącach milczenia; poprzedni wpis donosi o śmierci jednego z chłopaków podczas bombardowania w styczniu 2024 roku. Na profilu na YouTubie nowe rejestracje kończą się dwa lata temu. Sam Ahmed Matar od lat żyje w Szwecji, film kończy się latem 2023, krótko przed wojenną eskalacją po ataku Hamasu 7 października, kiedy udało się mu – ze świeżo odebranym szwedzkim paszportem – odwiedzić rodzinę. Nie zdradzam tu niczego, bo chociaż na papierze film miał pewnie standardową strukturę "dzięki sile sportowego ducha młody Palestyńczyk emigruje do Szwecji" (już widzę ten podpunkt w pitchu dla europejskiego koproducenta), w filmie ten wektor nie jest najważniejszy. Ta Szwecja nawet nie jest wielkim marzeniem – jest jakimś pragmatycznym, dorosłym wyborem, jak pójście do bezpiecznej, przynoszącej dobry zarobek pracy. Nie ma jednak w tym wyborze ognia.  Obrazy wiedzą swoje: serca chłopaków biją dla Gazy. Gaza nie jest tu tylko miejscem katastrofy; to miejsce, w którym ktoś mieszka, kocha i przeżywa swoje radości. Życie w Gazie jest warte przeżycia: nie chodzi tylko o przetrwanie, ale także o taplanie się w morzu, bycie z kumplami. Prawo do samostanowienia jest też prawem do wygłupiania się. Uprawianie parkouru jest w tym kontekście ostentacyjną beztroską lub po prostu performowaniem jej; jest uprawianiem naddatku ryzyka. Jeśli kogoś może w każdej chwili zabić rakieta, to równie dobrze można zaryzykować skok i wstrząśnienie mózgu. Kuszenie losu jest afirmacją życia. Jest też uporczywym zaklinaniem swojej śmiertelności. Dopiero pod koniec filmu, po wielu latach pracy, Ahmed pokazuje reżyserce zapis swojego skoku z wydmy czy też muru sterczącego na plaży, podczas którego doznał wstrząśnienia mózgu. Jest to jakiś gest odsłonięcia, dopuszczenia jej do rzeczy wstydliwej. Był wtedy jeszcze małym chłopcem; można powiedzieć, że smarkaczem kręcącym się wokół starszych chłopaków. Kamera pozostaje włączona, któryś z kolegów podbiega z telefonem, dziecinna buzia Ahmeda, którego znamy już jako dorosłego mężczyznę, jest bladosina, szeroko otwarte oczy patrzą w nicość. Ten rodzaj ryzyka jest oczywiście bardzo chłopacki. Tyle że jeśli jesteś bogatym białym typkiem z północy, masz prawo do wygłupów; nawet jeśli będziesz okrutny, okrucieństwo zostanie przypisane prawom zabawy. Ale jeśli jesteś biedny i jeszcze masz ciemny kolor skóry, a do tego niewłaściwy paszport albo w ogóle nie masz żadnych papierów, samo twoje istnienie może zostać (i często jest) skryminalizowane. Uprawianie akrobacji na mieście i w ruinach jest więc dla bohaterów dopominaniem się o prawo do istnienia, ale też prawem do wygłupiania się. To, komu pozwalamy na popełnianie nastoletnich błędów, na brawurę, na "ryzyko, którego można było uniknąć" – dobrze ukazuje polityczne hierarchie. Izraela w tym filmie prawie nie ma, póki połamany kumpel nie musi czekać tydzień na transport do innego szpitala; nie ma tu też Hamasu. Chociaż okupacja wyznacza ramę przestrzenną i na jej śladach chłopaki wykonują swoje wspinaczki i skoki, chociaż widać biedę i bezrobocie, w centrum tej historii stoi co innego. Przypomniało mi się takie zdanie Toni Morrison, w którym noblistka wymienia obok siebie "powodzie, białych ludzi, gruźlicę, głód i ignorancję"; Izrael w tym filmie to są właśnie tacy biali ludzie, opresorzy wciśnięci pomiędzy inne straszliowości, bez oddawania im głównej roli we własnej historii. Rozgrywa się to wszystko z dala od izraelskiego spojrzenia, tak po prostu. W obliczu trwającej czystki etnicznej/ludobójstwa w Gazie film Areeb Zuaiter staje się oczywiście archiwum: ludzkich praktyk, młodzieńczej beztroski, a także krajobrazu, dziś nieodwracalnie przemienionego. Jeśli coś nie do końca wyszło, to reżyserska rama – narracja z oddali. Kontemplacja nad śmiercią matki i nomadyczną palestyńską tożsamością nie wytrzymuje zestawienia z żywiołem skoków i piruetów. To oczywiście ciekawe, że film o tak chłopięcej wspólnocie i chłopięcych zabawach robi kobieta, ale Zuaiter tego nie problematyzuje. Jako reżyserka i narratorka pozostaje gdzieś daleko, jak za szybą. Nie mam z tym większego problemu. Ważne, gdzie bije serce.