Za akt czwarty odpowiadam ja czyli wpis górski czwarty
Mam wrażenie, że czytelnicy wpisów górskich są przekonani, że moje życie na wyjazdach w…

Mam wrażenie, że czytelnicy wpisów górskich są przekonani, że moje życie na wyjazdach w Tarty składa się tylko z cierpienia i czekania na deszcz. To nie prawda składa się też z bólu. Ale tak serio, top czasem jestem traktowana jako osoba prawie odpowiedzialna, i to mi zostaje przydzielona możliwość zaplanowania dnia. Dziś był właśnie taki dzień. Skąd ta łaska od matki? Być może fakt, że wstawałam dziś z łóżka na dwa razy (wstałam, poczułam ból, usiadłam, wstałam raz jeszcze) sprawił, że matka zrozumiała, że doszłam do jakichś granic. Także dzisiejszy dzień przedstawia moje podejście do relaksu i wypoczynku wakacyjnego.
Tu od razu należy zaznaczyć, że gdybym oświadczyła matce, że chcę spędzić dzień leząc w łóżku, to po prostu zostałabym pozbawiona prawa decyzji. Dlatego też, po prostu zaproponowałam, żebyśmy poszły do Chochołowskiej. Tu musicie zrozumieć skąd ten pomysł. Otóż ostatnie cztery nasze wizyty w Chochołowskiej (co daje razem cztery lata) były naznaczone deszczem. I nie, nie wpadłam na genialny pomysł by idąc do doliny wywołać deszcz (jestem prawie pewna, że to tak nie działa) ale pomyślałam, że będzie miło przejść się po tym miejscu bez refleksji nad tym co jeszcze może być przemoczone. Nazwijcie mnie szaloną, ale czasem miło jest pójść na górski spacer i się nie zmęczyć i nie zmoknąć i w ogóle po prostu dojść do szarlotki i wrócić.
Matka zaaprobowała pomysł, zwłaszcza, że słusznie zauważyła, że gdybyśmy przejechały na dłużej, to właśnie byłby czas na taki lekki rozruch. Sama Chochołowska ze względu na swój specjalny status dostarcza dodatkowych rozrywek. Jedną z nich jest obserwowanie psów, które znalazłszy się pośród takiej ilość przyrody, zapachów i doznań, chciałby obwąchać WSZYSTKO a niektóre machają ogonami tak entuzjastycznie, jakby właśnie spełniło się ich marzenie o tym by ludzie porzucili cywilizację. Druga rozrywka polega na uskakiwaniu spod kół rowerzystów jadących w dół i ewentualnie usuwaniu się powoli z drogi rowerzystom, którzy jadą pod górę. Mój wielki szacunek do rowerzystów w górach zaburzało nieco wprowadzenie rowerów elektrycznych na trasach, które uczyniło tą rozrywkę mniej absurdalnie męczącą. W sumie mogę wyznać, że tym rowerzystom, którzy mają te wspomaganie to nawet zazdroszczę.
Schronisko w Chochołowskiej pamiętam jeszcze z czasów, gdy raz przyjechałam tam jako dziecko. W moich wspomnieniach były tam olbrzymie schody. Z czasem schody się o dziwo zmniejszyły, ale wchodzenie po nich nie stało się wcale dużo łatwiejsze. Powiedziałabym im dłużej jestem na tych wakacjach tym częściej wybieram podejście po schodach w stylu alpejskim, z asekuracją i rozbijaniem krótkich obozów. Z resztą w ogóle schody w tym schronisku to zjawisko ciekawe, bo jeśli zamówi się w bufecie szarlotkę i herbatkę to żeby usiąść na dworze trzeba znieść to wszystko po schodach z boku budynku. Są to schody na tyle strome (oraz pozbawione poręczy) że właściwie każdej schodzącej po nich osobie towarzyszy moment refleksji i zawahania a na twarzy pojawia się determinacja. Niektórzy, jak pisząca te słowa, orientują się, że są w świecie zadania przekraczające ich możliwości i proszą przypadkowego pana, by zniósł im tacę, bo inaczej się z tych schodów najzwyczajniej w świecie spierdolą.

Jak już mówiłam w Chochołowskiej trochę wieje.
Po zjedzeniu szarlotki stało się jasne, że jednak Dolina Chochołowska ma swój własny mikroklimat. Co prawda nie zaczęło padać (choć bardzo się zapowiadało) ale za to zaczęło wiać. I nie uznawałabym tego wiatru za jakiś straszny czy nie zwykły, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie uniósł on piach z drogi i zaczął nim kręcić tak, że przed moimi oczyma pojawiła się na chwilkę taka mini trąba powietrzna. Przyznam, że było to dla mnie zaskoczenie, gdyż nigdy w życiu takiego zjawiska przyrodniczego nie widziałam. No ale byłam w Chochołowskiej więc nie mogło być po prostu słonecznie, bezwietrznie i normalnie.
Jeśli czekacie na jakąś niesamowitą anegdotę z wycieczki muszę was niestety zmartwić, bo wyminąwszy wszystkich rowerzystów i pieski, spokojnie dotarłyśmy do kresu spaceru i trzeba było pojechać na jedzenie. Ponownie skorzystałam z mojego prawa do układania planu dnia i zażądałam zaprowadzenia mnie do „Małej Szwajcarii”. Widzicie Zakopane tym jest lepsze od reszty Polski, że ma restaurację szwajcarską, w której dają np. raclette. Raclette w swoim założeniu to posiłek bogów, bo jak inaczej nazwać kupę tartych usmażonych ziemniaków posypanych serem. Nie jest to danie, które jadam często (ostatnim razem dwa lata temu) więc czekałam na nie w napięciu. Niestety w tym roku było nieco gorsze niż zwykle. I teraz nie wiem czy to kwestia zmiany w samej recepturze dania czy może jednak raclette najlepiej smakuje, gdy człowiek niemal dopełznie do niego po jakiejś wycieczce pełnej trudu i deszczu. Jak mawia mój mąż, niekiedy sekretnym składnikiem jest głód.
Wracając do naszego niezobowiązującego planu wyjazdu, to matka ma dokonała podliczeń i wynika, że za nami w ciągu ostatnich czterech dni już 67 kilometrów spaceru. Ten wynik ją cieszy, bo utrzymujemy dobre tempo. Co prawda, gdy wstawałam dziś od stolika w restauracji to przez chwilę miałam wrażenie, że ja może chcę iść dalej, ale moje nogi mają inne pomysły. Powiedziałam nawet o tym mojej matce, ale ona twierdzi, że to wynik za małej aktywności i dalsze spacery powinny pomóc. Spytałam Chat GPT co zrobić jak po 67 kilometrach bolą mnie nogi i poradził mi, żebym odpoczywała przez dwa dni. Ale to ograniczona sztuczna inteligencja, która nie zdaje sobie sprawy z tego na czym polega prawdziwy wypoczynek. Tymczasem kluczem do udanego urlopu jest przyjechać nań zdrowym, wesołym i bez żadnych dolegliwości bólowych i już po trzech dniach leczyć spaloną skórę i zastanawiać się czy komukolwiek w historii po prostu odpadły nogi. Jeśli wypoczywać to tylko tak.
Tymczasem moja prognoza pogody zapowiada, że jutro już na sześćdziesiąt pięć procent będzie padać. Co biorąc pod uwagę nasze ostatnie przeżycia, może świadczyć o tym, że dzień będzie piękny i słoneczny a matka ma, założywszy, że odpoczęłyśmy wyznaczy kolejną trasę. Dziś zaczepił nas pan prowadzący busy i powiedział, że trasa na Morskie Oko już otwarta po remoncie. Nie wiem kim był ale obawiam się, że nie grał w mojej drużynie.