JĂŠrĂŠmie na wsi / Mizerykordia

Długa, wyciszona sekwencja jazdy samochodem z kamerą ustawioną na desce rozdzielczej, a za oknem wilgoć, wiatr, kolorowe liście i zagubione promyki słońca – pejzaż francuskiej jesieni. Tak Alain Guiraudie otwiera swój najnowszy film, jakby powolnym transem chciał wprowadzić nas do własnego świata, krainy prowincjonalnych osobliwości.     Podobnie jak wcześniejsze dzieła Francuza, "Mizerykordia"

Jun 13, 2025 - 17:35
 0
JĂŠrĂŠmie na wsi  / Mizerykordia
Długa, wyciszona sekwencja jazdy samochodem z kamerą ustawioną na desce rozdzielczej, a za oknem wilgoć, wiatr, kolorowe liście i zagubione promyki słońca – pejzaż francuskiej jesieni. Tak Alain Guiraudie otwiera swój najnowszy film, jakby powolnym transem chciał wprowadzić nas do własnego świata, krainy prowincjonalnych osobliwości.     Podobnie jak wcześniejsze dzieła Francuza, "Mizerykordia" to obserwacja małomiasteczkowej rzeczywistości w sennym, iście metafizycznym ujęciu. Jérémie (w tej roli Félix Kysyl) powraca po latach do rodzinnej miejscowości Saint-Martial, by wziąć udział w pogrzebie lokalnego piekarza. Krótki spacer po okolicy szybko przekonuje go jednak, że woli wiejską sielankę od przemysłowego harmidru Tuluzy. Postanawia więc zostać u świeżo owdowiałej Martine (Catherine Frot) i na nowo ustawiać się na starych śmieciach. Natychmiast zostaje wchłonięty przez lokalny mikrokosmos – Vincenta, podejrzliwego i porywczego przyjaciela z dzieciństwa, wszechwiedzącego księdza proboszcza oraz Waltera, tego cichego kumpla z podwórka, który teraz jest już duży, choć samotny i ochoczo częstuje pastisem. Zaczyna się walka: o władzę, uwagę i pożądanie. Alain Guiraudie, autor dystrybuowanych w Polsce filmów "Nieznajomy nad jeziorem", "W pionie" czy "Biegacz, Arab, dziwka, mąż" – nawet w skali kina francuskiego – proponuje rzadko spotykane połączenie cynizmu i empatii, perwersji oraz ogłady. Bezceremonialnie miesza porządki sacrum i profanum, ale nie w celu podważenia uniwersalnych ram naszego świata. Wręcz przeciwnie, jego filmy wyjęte są spoza czasu, często skupiają się na bohaterach wykonujących archetypiczne zawody, z niższych klas, z prowincji. Ponadto odważnie i bezpretensjonalnie traktują o cielesności, wydobywając ze spojrzeń i gestów siłę pożądania równą kontaktowi fizycznemu. Guiraudie to bez krzty przesady mistrz współczesnego thrillera erotycznego, a także jedna z najciekawszych postaci kina queer. Zawsze podkreśla starą maksymę – że nie ma nic bardziej męskiego od miłości dwóch facetów. Motyw przewodni, czyli powrót na rodzinne łono (dosłowne i metaforyczne), nie został tu wykorzystany do snucia nostalgicznych narracji rodem z "Powrotu do Reims" Didiera Eribona. Guiraudie przedstawia wspólnotę w stagnacji. Przybyło lat i brzuszków, jedni zmarli, inni wyjechali, ale kamienno-leśny krajobraz pozostał, a mentalność scementowała się wraz z nim. Fikcyjne Saint-Martial to miejsce, w którym sąsiedzi i policja włażą ludziom do łóżek, ksiądz dokładnie wie, gdzie kto zbiera grzyby, a liczba klientów w przydrożnej boulangerie wyznacza podział na sezon letni i zimowy. Zbliżone tematy angażowały wcześniej szeregi francuskich filmowców, by wspomnieć tylko Agnés Vardę, Maurice’a Pialata czy Brunona Dumonta, ale często operowali przy tym językiem realizmu, nawet jeśli czasem magicznego. Autor "Mizerykordii" szuka zaś w rzeczywistości nie autentyzmu, ale dziwactw i absurdów. Czy to jednak nie bliższe prawdy o tych miejscach?  Jérémie dołącza do reszty wiejskich flanerów z uniwersum reżysera. Szlaja się po wąskich dróżkach, błądzi w leśnych labiryntach, z buta doświadcza okolicy – czasem detektywistycznie, jak w "Nieznajomym nad jeziorem", innym razem by coś przepracować, podobnie jak we "W pionie", a także by uciec lub zakraść się gdzieś, niczym w "Królu ucieczek". Także pod względem kontaktów międzyludzkich Guiraudie hołduje tradycji, bo żeby coś komuś przekazać, należy pofatygować się osobiście. Nieraz wystarczy wymowne spojrzenie zamiast rozmowy, zdarza się też, że niektóre spotkania trzeba później rozchodzić. Piękno otwartych przestrzeni. Pozornie spokojne otoczenie ujawnia tu jednak swoje mroczne oblicze. Cały ten zbiór szumów, chrupnięć, stuknięć i przeciągów zagęszcza atmosferę, a w połączeniu z mglistą aurą – siekiera sama zastyga w powietrzu.  Gęsta jest atmosfera, ale gęsty jest też humor i to przede wszystkim on wyróżnia styl Francuza pośród podobnych mu prowincjonalnych żartownisiów. Śmiech wynika bowiem nie tylko z wybornie rozpisanych gagów, ale też niespiesznej narracji i wynikających z niej nieporozumień. Tak jak żałobę czy miłość da się rozpisać na etapy, podobnie można zrobić z budowaniem komedii w "Mizerykordii" – najpierw jest konsternacja, później wyparcie, lekkie zmęczenie, aż nagle przełom i gwałtowne salwy chichotów. Absurd nie wynika jednak z wycofanego egzystencjalizmu jak u Bressona czy Kaurismakiego, tylko naszego aktywnego udziału w tym spektaklu. Bohaterowie są pełni emocji, a przez to łatwiej się z nimi utożsamić, nawet jeśli postrzegamy ich jako dziwaków czy odklejeńców. Obok komediowego i obyczajowego aspektu "Mizerykordii" ciekawe jest także filozoficzne przesłanie związane z popełnioną zbrodnią. To w pewnym sensie akt wyjęty spod prawa, zakopany pod warstwą runa leśnego, domysłów i kłamstw, ograniczony wyłącznie ludzkim sumieniem. Surrealistyczny charakter filmu zapewnia tym lepszą zabawę, bo z odczytaniem fabuły można zrobić dosłownie wszystko. Od gry z kluczem tytułowym, czyli przypowieści o miłosierdziu, przez zawiły komentarz o ukrytej systemowej homofobii, po analizę małomiasteczkowych układów – to niby stały zestaw tematów w twórczości Guiraudiego, ale ujęty na nowo i w dosyć przystępnym wydaniu. Mimo ciężaru fabularnego i gatunkowego, "Mizerykordia" pełna jest afirmacji tego stylu życia, wszystkich tych ludzi oraz miejsc. Fenomenalne zdjęcia Claire Mathon ("Portret kobiety w ogniu", "Spencer") nadają tej opowieści odpowiedniego kostiumu – szeroki kadr, długie ujęcia montowane wewnętrznie pociągnięciami kamery, manipulacja nastrojem poprzez światło. I na papierze, i w obrazku, to prawdziwa małża z perłą na czerwcowym repertuarowym bezrybiu. Warto ją zobaczyć w kinie – bez względu na to, czy lubicie frankofońskie odjazdy, czy Was odrzucają.