W akcie piątym zaczyna padać czyli wpis górski piąty

Mam wrażenie, że suszy w Polsce dałoby się uniknąć gdybym częściej jeździła z matką…

Jun 10, 2025 - 01:05
 0
W akcie piątym zaczyna padać czyli wpis górski piąty

Mam wrażenie, że suszy w Polsce dałoby się uniknąć gdybym częściej jeździła z matką mą góry. Nie jestem bowiem pewna, czy to ja moimi intensywnymi marzeniami o załamaniu pogody wywołuje deszcz czy po prostu natura się nade mną lituje. Prawdą jest, że za każdym razem, niezależnie od miesiąca, w którym ruszam w góry co najmniej przez dwa dni pogoda jest co najmniej średnia, żeby nie powiedzieć zła. Wczoraj wymodliłam sobie takie załamanie pogody, że tylko poszłyśmy na basen i dziesięciokilometrowy spacer (czyli jak mawia moja matka „nic nie robiłyśmy”), dziś pogoda była już lepsza. To znaczy rano było osiem stopni ciepła i kropił deszcz.

 

Ponieważ po niebie przetaczały się takie mroczne, trochę burzowe chmury, matka powiedziała, że idziemy sobie po prostu do doliny Małej Łąki i na Przysłop Miętusi. Bo to niedaleko i jak będzie padać to nie będzie to większy problem. Nie chciałam jej mówić, że jak będzie padać to będę mokra i to będzie duży problem. Rzeczywiście przez większość naszej drogi nie padało, choć pogodę można byłoby nazwać kocią. Kojarzcie jak koty zawsze chcą być po drugiej stronie drzwi? No więc pogoda była jak ten niezdecydowany kocisty. Ilekroć założyłyśmy kurtkę, bo było zimno i miało padać to wtedy wychodziło słońce. Ilekroć zdejmowałyśmy kurtki, bo było ciepło, to wtedy zaczynało wiać i robiło się zimno.

 

Plusem chmur w górach jest to, że zdjęcia wyglądają bez porównania bardziej dramatycznie

 

Plus jest taki, że konieczność zakładania i zdejmowania kurtki to jedyny sposób by wymóc na mojej matce jakiekolwiek przystanki po drodze. Musicie bowiem wiedzieć, że moja matka osiągnęła poziom absolutnego górskiego Zen. To znaczy idzie, nie przystaje, nie robi przerw, popasów, nie pije, nie rozgląda się, nawet się chyba nie poci. Po prostu idzie, idzie, idzie, a jak dojdzie to tylko sprawdza, ile kroków zrobiła. Moim zdaniem powinni ją jakoś przebadać, bo ludzie się nie powinni tak zachowywać w górach. Znaczy wiecie, może jacyś dwudziestolatkowie, którzy nie zaznali w życiu nigdy zmęczenia a ich ciało to same mięśnie i kolagen. Moja obowiązująca teoria jest taka, że matka ma na strychu może nie własny portret, ale buty górskie, które się starzeją zamiast niej. Ewentualnie ja się starzej zamiast niej, bo ja chętnie robię przystanki i lubię się czegoś napić po drodze.

 

Kiedy dotarłyśmy na Przysłop stało się jasne, dlaczego ludzie nie jeżdżą masowo w góry w pierwszej połowie czerwca. W tym niesamowicie pięknym miejscu, gdzie zwykle ludzie sobie siedzą i odpoczywają, nie było właściwie nikogo. Trudno się dziwić, bo padało, było zimno i wiało. Ja powiem wam szczerze, mi już w tym roku było zimno i myślałam, że ten etap mam już za sobą. Absolutnie nie jestem gotowa na to, żeby wiało tak, że muszę zapinać bluzę, kurtę i jeszcze zimny deszcz sprawia, że nic nie widzę przez okulary. Jedyny plus jest taki, że po pięciu minutach pogoda się zmieniła i nie zgadniecie było ciepło i trzeba było rozpinać kurtkę i bluzę i przecierać okulary, żeby zobaczyć szlak przed sobą.

 

Pozostawiamy góry za sobą i przejdźmy do ciekawostek kulinarnych. Jak już wam pisałam, Zakopane powoli zmienia się w Polską stolicę jedzenia Halal. Co to znaczy? Ot np. skończył się odwieczny problem co by tu przekąsić w knajpie, jeśli człowiek nie ma ochoty na pierogi, golonkę czy inne tłustości. Można sobie spokojnie zamówić hummus z pitą i oliwkami i radośnie spałaszować. I tak jak w tych wszystkich zbójnickich knajpach i chłop stodołach nie dało się zjeść niczego lżejszego, tak wymiana kulturowa naprawdę podziałała na plus.  Z resztą co do zmian kulturowych to muszę tu odnotować jeszcze jedną. Z zupełnie innego porządku. Otóż obok wejścia do doliny Małej Łąki jest tak luksusowa toaleta, że mam wrażenie, jakby mnie przeniosło do innego wymiaru. Przez lata korzystało się tam z Toi Toia a teraz jest toaleta, która nie tylko jest po prostu oszałamiająco czysta i pachnąca, to jeszcze nowoczesna i ma suszarkę Dysona. Rzadko  odbiera mowę, ale jak człowiek pomyśli o tym skoku cywilizacyjnym to nie sposób łzy wzruszenia suszarką Dysona nie osuszyć.

 

Gdy piszę ten wpis (poganiana przez matkę, która nadzoruje rytm mojej pracy) góry widać bardzo dobrze, choć przetaczają się nad nimi chmury. Coś mi się wydaje, że załamanie pogody przemija i jutro trzeba będzie gdzieś iść, bo matka wypowiedziała dziś niepokojące zdanie „To zabawne jak się idzie nawet trochę pod górę to wypada dużo mniej kroków” a ponieważ mój krokomierz wskazuje ich dwadzieścia cztery tysiące to nie wiem, ile ona by chciała zrobić. Mam wrażenie, że te czterdzieści tysięcy pierwszego dnia ją rozzuchwaliły. W każdym razie przeszłyśmy już 93 kilometry na tym wyjeździe, więc coś mi się wydaje, że pobijemy dotychczasowy rekord.  Czyli jak to mówią – leniwy wakacyjny odpoczynek.