„Miasto niedźwiedzia” Fredrik Backman
Wydawca: Wydawnictwo MarginesyData wydania: 18 czerwca 2025Przekład: Anna KickaLiczba stron: 424Oprawa: miękkaCena det.: 59,90 złTytuł recenzji: Człowieczeństwo i barbarzyństwo Bardzo ciekawa jest moja przygoda czytelnicza z trylogią „Miasto niedźwiedzia”. Zacząłem ją od trzeciej części, czyli od świetnych „Zwycięzców”, a wcześniej nie zarejestrowałem pierwszego polskiego wydania tomu rozpoczynającego cykl. I właśnie teraz go przeczytałem po wznowieniu w polskim tłumaczeniu, więc spróbuję najpierw zwrócić uwagę na kunszt tworzenia narracji: czytelnik może bez problemu odnaleźć się w różnych częściach serii, nie znając pozostałych. „Zwycięzców” czytało mi się przed dwoma laty znakomicie, a obecna lektura stanowi fabularny i egzystencjalny fundament prezentującej szwedzką prowincję opowieści, która należy do kategorii uniwersalnych historii rozważających, czy człowiek jest istotą bezwzględnie stadną, czy też może być samotnym wilkiem. Tylko że Fredrika Backmana najbardziej interesuje ogromna przestrzeń zawierająca się między prawidłowym funkcjonowaniem a dysfunkcjami społecznymi. Stado i odosobnienie są zaznaczone wyraźnie, ostrą kreską, pozornie nic odkrywczego na ich temat nie przeczytamy. „Miasto niedźwiedzia” to powieść krótsza niż „Zwycięzcy”, ale tak samo znakomicie zwracająca uwagę swoją panoramicznością. A także tym, że szwedzki autor buduje szkielet opowieści o prowincjonalnym życiu, lecz tak naprawdę pokazuje jego różnorodność, która charakteryzuje bardziej wielkomiejską przestrzeń, jeśli wziąć pod uwagę, jak odmienne typy osobowości są prezentowane w książkach o miasteczku skrytym pośród lasów.Z pozoru jest to literatura bardzo komercyjna, skoro zdecydowano się ją zekranizować, i to w najpopularniejszej z form, czyli serialu. Są współczesne tematy „dyżurne” dla takiego materiału, jak np. szwedzcy emigranci czy homoseksualizm. Ja postrzegam pisanie Backmana jako bardzo inteligentną literaturę środka, w której można znaleźć za każdym razem coś innego, choć orbituje ona wokół podobnych kwestii i problemów już przynajmniej z tego względu, że trzy tomy poświęcone są tej samej małej społeczności. W porównaniu ze „Zwycięzcami” „Miasto niedźwiedzia” jest dużo bardziej dynamiczne, w dramaturgiczny sposób odsłaniające swoich bohaterów oraz powiązania między nimi, a w odpowiednim miejscu nabierające tempa. Co ma wspólnego onomatopeja „bang bang” z sennym miasteczkiem określanym przez narratora jako „filozoficzny eksperyment” (co samo w sobie jest już niebanalne)? Co połączy dźwięk wyrażany tą onomatopeją z ciszą i specyficznym lenistwem ludzi, którym nie chce się wymawiać spółgłosek w bardziej skomplikowanych wyrazach i przerastają ich seriale z więcej niż trzema bohaterami?Tu sygnalizuję niepowtarzalne poczucie humoru autora, bo Backman operuje nim w konwencji noir na własnych zasadach i niejednokrotnie wprawiając w konsternację. Ale pierwszy tom cyklu o mieszkańcach Björnstad będzie poważny. Nawet śmiertelnie poważny, jak momentami „Zwycięzcy”. Autora nieustannie interesuje trudna do określenia granica, po której przekroczeniu człowieczeństwo staje się barbarzyństwem. „Miasto niedźwiedzia” nie będzie jednak żadną banalną literacko konfrontacją dobra ze złem w dekoracjach oddalonego od cywilizacji miasteczka. Nie będzie też tylko o kwestiach rozwijanych w „Zwycięzcach”, czyli opowieścią o tym, ile trzeba poświęcić samego siebie, by przynależeć do grupy, a także o tym, jak wielkie pokłady agresji nosi w sobie ludzkość bez względu na miejsce zamieszkania. Najciekawsza jest tutaj konfrontacyjność pokoleniowa. A raczej pokazanie, w jaki sposób przenikają się, omijają, rozumieją i krzywdzą światy dwóch pokoleń: nastolatków i ich rodziców, którzy za wszelką cenę chcą zapomnieć, że również byli nastolatkami, i maskują błędy, jakie sami popełniali.Jednak najbardziej poruszająca, najbardziej dramatyczna i tworząca oś wielowątkowej historii jest tu kwestia przemocy seksualnej, jak również idące za nią przemyślenia o tym, jak nierówny start życiowy może mieć ludzkość w podziale na płeć. Czyta się „Miasto niedźwiedzia” oczywiście jako książkę o drużynie hokejowej, idzie za tym naturalnie sprawa lojalności i przywiązania do wykreowanych na rzecz drużyny priorytetów. Myślę jednak, że najciekawiej Backman prezentuje się tu jako autor opowiadający o czymś na kształt drużyn płci. Kwestionowania, ignorowania i przesuwania granic: dokąd chłopiec ma być chłopcem, a jak szybko dziewczynka ma stać się kobietą. Kobiece postacie są tu zresztą dużo ciekawiej zaprezentowane niż ociekający testosteronem nastolatkowie zapatrzeni w swoich trenerów, a ci w ideę zwyciężania mimo wszystko, gdy wokół nie tylko skrywają się życiowe porażki, ale także ukrywa się mówienie o nich, bo to powieść również o destrukcyjnej sile milczenia. Nie milknie jednak sam narrator, który – jak to u Backmana – lubi dodawać dydaktyczne wtręty, jednakże nie jest to ani uciążliwe, ani zbędne. Podane wprost myśli mające formę podsumowań charakteru ludzkiej egzy

Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Data wydania: 18 czerwca 2025
Przekład: Anna Kicka
Liczba stron: 424
Oprawa: miękka
Cena det.: 59,90 zł
Tytuł recenzji: Człowieczeństwo i barbarzyństwo
Bardzo ciekawa jest moja przygoda czytelnicza z trylogią „Miasto niedźwiedzia”. Zacząłem ją od trzeciej części, czyli od świetnych „Zwycięzców”, a wcześniej nie zarejestrowałem pierwszego polskiego wydania tomu rozpoczynającego cykl. I właśnie teraz go przeczytałem po wznowieniu w polskim tłumaczeniu, więc spróbuję najpierw zwrócić uwagę na kunszt tworzenia narracji: czytelnik może bez problemu odnaleźć się w różnych częściach serii, nie znając pozostałych. „Zwycięzców” czytało mi się przed dwoma laty znakomicie, a obecna lektura stanowi fabularny i egzystencjalny fundament prezentującej szwedzką prowincję opowieści, która należy do kategorii uniwersalnych historii rozważających, czy człowiek jest istotą bezwzględnie stadną, czy też może być samotnym wilkiem. Tylko że Fredrika Backmana najbardziej interesuje ogromna przestrzeń zawierająca się między prawidłowym funkcjonowaniem a dysfunkcjami społecznymi. Stado i odosobnienie są zaznaczone wyraźnie, ostrą kreską, pozornie nic odkrywczego na ich temat nie przeczytamy. „Miasto niedźwiedzia” to powieść krótsza niż „Zwycięzcy”, ale tak samo znakomicie zwracająca uwagę swoją panoramicznością. A także tym, że szwedzki autor buduje szkielet opowieści o prowincjonalnym życiu, lecz tak naprawdę pokazuje jego różnorodność, która charakteryzuje bardziej wielkomiejską przestrzeń, jeśli wziąć pod uwagę, jak odmienne typy osobowości są prezentowane w książkach o miasteczku skrytym pośród lasów.
Z pozoru jest to literatura bardzo komercyjna, skoro zdecydowano się ją zekranizować, i to w najpopularniejszej z form, czyli serialu. Są współczesne tematy „dyżurne” dla takiego materiału, jak np. szwedzcy emigranci czy homoseksualizm. Ja postrzegam pisanie Backmana jako bardzo inteligentną literaturę środka, w której można znaleźć za każdym razem coś innego, choć orbituje ona wokół podobnych kwestii i problemów już przynajmniej z tego względu, że trzy tomy poświęcone są tej samej małej społeczności. W porównaniu ze „Zwycięzcami” „Miasto niedźwiedzia” jest dużo bardziej dynamiczne, w dramaturgiczny sposób odsłaniające swoich bohaterów oraz powiązania między nimi, a w odpowiednim miejscu nabierające tempa. Co ma wspólnego onomatopeja „bang bang” z sennym miasteczkiem określanym przez narratora jako „filozoficzny eksperyment” (co samo w sobie jest już niebanalne)? Co połączy dźwięk wyrażany tą onomatopeją z ciszą i specyficznym lenistwem ludzi, którym nie chce się wymawiać spółgłosek w bardziej skomplikowanych wyrazach i przerastają ich seriale z więcej niż trzema bohaterami?
Tu sygnalizuję niepowtarzalne poczucie humoru autora, bo Backman operuje nim w konwencji noir na własnych zasadach i niejednokrotnie wprawiając w konsternację. Ale pierwszy tom cyklu o mieszkańcach Björnstad będzie poważny. Nawet śmiertelnie poważny, jak momentami „Zwycięzcy”. Autora nieustannie interesuje trudna do określenia granica, po której przekroczeniu człowieczeństwo staje się barbarzyństwem. „Miasto niedźwiedzia” nie będzie jednak żadną banalną literacko konfrontacją dobra ze złem w dekoracjach oddalonego od cywilizacji miasteczka. Nie będzie też tylko o kwestiach rozwijanych w „Zwycięzcach”, czyli opowieścią o tym, ile trzeba poświęcić samego siebie, by przynależeć do grupy, a także o tym, jak wielkie pokłady agresji nosi w sobie ludzkość bez względu na miejsce zamieszkania. Najciekawsza jest tutaj konfrontacyjność pokoleniowa. A raczej pokazanie, w jaki sposób przenikają się, omijają, rozumieją i krzywdzą światy dwóch pokoleń: nastolatków i ich rodziców, którzy za wszelką cenę chcą zapomnieć, że również byli nastolatkami, i maskują błędy, jakie sami popełniali.
Jednak najbardziej poruszająca, najbardziej dramatyczna i tworząca oś wielowątkowej historii jest tu kwestia przemocy seksualnej, jak również idące za nią przemyślenia o tym, jak nierówny start życiowy może mieć ludzkość w podziale na płeć. Czyta się „Miasto niedźwiedzia” oczywiście jako książkę o drużynie hokejowej, idzie za tym naturalnie sprawa lojalności i przywiązania do wykreowanych na rzecz drużyny priorytetów. Myślę jednak, że najciekawiej Backman prezentuje się tu jako autor opowiadający o czymś na kształt drużyn płci. Kwestionowania, ignorowania i przesuwania granic: dokąd chłopiec ma być chłopcem, a jak szybko dziewczynka ma stać się kobietą. Kobiece postacie są tu zresztą dużo ciekawiej zaprezentowane niż ociekający testosteronem nastolatkowie zapatrzeni w swoich trenerów, a ci w ideę zwyciężania mimo wszystko, gdy wokół nie tylko skrywają się życiowe porażki, ale także ukrywa się mówienie o nich, bo to powieść również o destrukcyjnej sile milczenia.
Nie milknie jednak sam narrator, który – jak to u Backmana – lubi dodawać dydaktyczne wtręty, jednakże nie jest to ani uciążliwe, ani zbędne. Podane wprost myśli mające formę podsumowań charakteru ludzkiej egzystencji są w dobrej proporcji do tego, co czytelnik ma sam przemyśleć, a jednocześnie ciekawie łączą się z antycypacyjnymi wstawkami. Widzimy zarysy konsekwencji tego, co się właśnie dzieje. A to przyciąga uwagę, bo „Miasto niedźwiedzia” zaczyna się jak rasowy kryminał. Gdzieś komuś przykładana jest lufa do głowy. Gdzieś rozlega się huk wystrzału. Co i kogo doprowadziło do tej sytuacji? I kim właściwie możemy się stać, jeśli zamiast ludźmi staniemy się prześladowcami i ofiarami?
„Stajemy się tym, czym jesteśmy, według tego, co o nas mówią”. To zdanie z tych dydaktycznych uzupełnień zapamiętałem sobie szczególnie, bo myślę, że w najbardziej szerokim zakresie będzie definiowało przesłanie powieści. Okazuje się, że nim ktoś wrośnie w milczenie, wcześniej usłyszy lub wypowie słowa, które być może nigdy nie powinny się wydobyć z niczyich ust. A może zanim zapadnie cisza niedopowiedzeń, wydarzy się coś, co wywoła zbyt wiele słów i one będą mogły zranić bardziej niż niejeden przedstawiony tu akt agresji fizycznej? Fredrik Backman nie chce pokazywać siebie jako znawcy ludzkich zachowań w określonej społeczności ani nie definiuje swojego narratora jako sędziego skomplikowanych problemów, bo wyroki na siebie wydają przede wszystkim sami bohaterowie. My przyglądamy się temu, jak ciekawie można to oddać fabularnie. Pozornie jest to przecież książka o dwóch lub trzech problemach zarysowanych mocną kreską, ale one jedynie otwierają kolejne furtki interpretacyjne. Z postaciami kobiecymi, które – jak wspomniałem – są tu dużo bardziej interesujące niż te męskie.
Różnorodność życiowych postaw dziewczynek i kobiet Backman nie rozpisuje w sposób chaotyczny. Umiejętnie przechodzi od pokazywania różnic w postrzeganiu świata przez dziewczynkę i kobietę do tego, co uniwersalne dla płci: poczucia krzywdy czy niesprawiedliwości w odniesieniu do tego, co mogą chłopcy i mężczyźni. „Miasto niedźwiedzia” to zderzająca problemy pokoleniowe bardzo ciekawa opowieść o matkach. Nieprzypadkowo zresztą Backman konstruuje sceny, w których dwie matki tkwią bezradnie we wnętrzach zatrzymanych samochodów. I nieprzypadkowo macierzyństwo wydaje się dużo bardziej istotne niż tak zwane wychowanie na dzielnego mężczyznę, który jako hokeista ma zwyciężać, a przy okazji zawsze brać sobie to, co uzna za swoje. W pierwszym tomie cyklu jest chyba ciekawiej niż w „Zwycięzcach”, bo interesujące są zderzenia świata nastoletnich oczekiwań i dorosłych rozczarowań. Ale jest w tej książce dużo więcej. Znacznie więcej, niż mogłaby zapowiadać ponura szwedzka prowincja, o której na początku jeden z bohaterów mówi, że „mamy ciemność, zimno i bezrobocie”.