Praga, mon amour / Aniela

Czekaj, Demirski, Piątek – już zespół kreatywny stojący za najnowszą Polska produkcją Netfliksa "Aniela" robi ogromne wrażenie. Każdy z nich w ostatnich kilku latach osiągał sukcesy ze swoimi dziełami, które charakteryzowały się niezwykłą wyobraźnią i/lub realizacyjną precyzją. Nic dziwnego, że oczekiwania wobec serialu z Małgorzatą Kożuchowską w roli głównej były spore. Najważniejsze jednak jest

Jun 15, 2025 - 04:35
 0
Praga, mon amour / Aniela
Czekaj, Demirski, Piątek – już zespół kreatywny stojący za najnowszą Polska produkcją Netfliksa "Aniela" robi ogromne wrażenie. Każdy z nich w ostatnich kilku latach osiągał sukcesy ze swoimi dziełami, które charakteryzowały się niezwykłą wyobraźnią i/lub realizacyjną precyzją. Nic dziwnego, że oczekiwania wobec serialu z Małgorzatą Kożuchowską w roli głównej były spore. Najważniejsze jednak jest to, że "Aniela" zdecydowanie tych oczekiwań nie zawiodła.  Przyznam, że z Kożuchowską mam tzw. "love/hate relationship" – wiem, że jest wyrazistą aktorką z talentem zarówno dramatycznym, jak i komediowym (więc "love"), ale pamiętam też wiele jej koszmarnych wyborów, kiedy to grała u Patryka Vegi czy w trzecioligowych komedyjkach albo gdy z opłakanym skutkiem starała się być zabawna w "Rodzinka.pl" (stąd "hate"). Jej rola w "Anieli" zapowiadała się jednak bardzo ciekawie – tytułowa bohaterka, bogaczka-megalomanka, traci społeczną pozycję oraz grunt pod nogami i musi na nowo "wymyślić siebie", odnajdując się w zupełnie nieznanej jej sytuacji. I choć nie po raz pierwszy mam wrażenie, że doszliśmy już do granicy krytycznej, jeśli chodzi o liczbę produkcji opowiadających o bogaczach i wyszydzających ich świat, to jednak "Aniela" jest w tej kwestii powiewem świeżości. Skupia się bowiem nie na polaryzacji świata obrzydliwie zamożnych (i możnych) oraz szarej rzeczywistości zwykłych śmiertelników, lecz na szukaniu między nimi podobieństw. "Aniela" to opowieść o tym, jak kruche bywa poczucie bezpieczeństwa, i o tym, że każdy z nas musi być gotowy na odnalezienie się w nowych, często mocno niesprzyjających okolicznościach. Każdy, kto oglądał filmy Kuby Czekaja (on i Jakub Piątek nakręcili po cztery odcinki serialu) lub zna spektakle napisane przez Pawła Demirskiego (również twórcy seriali "Artyści" i "Udar"), wiedział, że po "Anieli" można spodziewać się atrakcyjnych wizualiów i kreatywnych wyborów formalnych wynikających bezpośrednio z treści. Tytułowa Aniela, kobieta o przemożnej wręcz potrzebie błyszczenia w towarzystwie i bycia adorowaną, nie tyle przebija się przez czwartą ścianę, co dokonuje jej całkowitego zniszczenia. Rozmawia z widzami niemal cały czas, często w sposób, który bardziej przypomina mockumentalną modłę "The Office" niż neurotyczne mrugnięcia okiem Woody’ego Allena.  Aniela jest wulkanem energii, ale też patchworkiem zupełnie niestabilnych emocji – zwłaszcza w pierwszych odcinkach bohaterka miota się od jednej skrajności do drugiej, bezskutecznie szukając wewnętrznej równowagi (co w sposób zrozumiały wynika z jej położenia). Nie pomaga w tym zresztą prawdziwa menażeria drugoplanowych postaci. Eks-mąż Jan (Jacek Poniedziałek) i nastoletnia córka Łucja (Lila Vasina), przyjaciel męża (demoniczny Cezary Pazura), nowy adorator Armani (rewelacyjny Filip Pławiak), przypadkowe podopieczne Lena i Viola (Pitry i Anita Szepelska) czy pewne irytujące bliźniaczki (Gabriela Muskała w podwójnej roli) to niezwykle barwny zestaw bohaterów, z których każdy w pewien sposób wpłynie na dalsze losy Anieli. Bo choć protagonistka chciałaby wierzyć w swoją samodzielność i umiejętność radzenia sobie w nowej rzeczywistości, tak naprawdę zależna jest od innych ludzi – i od tego, w jaki sposób umie nimi pokierować. O produkcjach takich jak "Aniela" często mówi się, że są energetyczne, teledyskowe, pulsujące i choćby nie wiem jak wyświechtane wydawały się te przymiotniki, do serialu Netfliksa pasują jak ulał. Duża w tym zasługa nie tylko dynamicznego montażu, świetnych ujęć i kolorystyki, ale też muzyki, nad którą czuwał duet Wojciech Urbański–Łukasz Palkiewicz; ten drugi zresztą konsultował też netfliksową "Infamię", która podobnie jak "Aniela" mocno dotyka tematu kariery w świecie rapu. Panowie wykonali solidną robotę i nawet utwory, które powstają niejako "w trakcie" serialu (jak wykonywane przez nastoletnie bohaterki "Real Talk") trzymają solidny realizacyjnie poziom. Zestawienie blichtru życia milionerów ze zrodzonym w biedzie warszawskiej Pragi rapem mogłoby wydawać się sztuczne i kiczowate, ale w "Anieli" wypada bardzo korzystnie. Serial Netfliksa okazuje się zresztą niezwykłym listem miłosnym skierowanym do najstarszej dzielnicy Warszawy, wypełnionej przerysowanymi gangusami, dresiarzami-romantykami i obskurnymi szkołami, w których wraz z rapem rodzą się kulinarne czy pedagogiczne talenty. I choć podejmując takie artystyczne wybory, nie uda się w zupełności ustrzec słabszych czy "cringe’owych" momentów, takiemu folgowaniu wyobraźni zawsze trzeba przyklasnąć. "Aniela" to produkcja niezwykle barwna, świetna realizacyjnie i aktorsko, pozwalająca błyszczeć dosłownie każdej postaci (nawet tym z trzeciego planu, kreowanym np. przez Jerzego Bończaka czy Renatę Dancewicz). Jest zabawnie, energicznie, ale też mocno wulgarnie i nie zawsze przyjemnie. To nie jest standardowy polski serial o pięknych i zamożnych – to opowieść o reakcji, jaka zachodzi, gdy dochodzi do zderzenia dwóch światów.