Misja: ekspozycja / Fubar

Są na sali jacyś fani ekspozycji? Idealnie się składa: komu było mało gadaniny przy stołach, na tle ścian z komputerowymi monitorami i pod jarzącymi się jadowicie świetlówkami, trafił do odpowiedniego zakątka katalogu Netfliksa. Proszę wyobrazić sobie ten nudny akt z ostatniej odsłony flagowej serii Toma Cruise’a z Tomem Cruise’em i pomnożyć go przez osiem, a otrzymamy świeżutki sezon serialu z

Jun 15, 2025 - 04:35
 0
Misja: ekspozycja / Fubar
Są na sali jacyś fani ekspozycji? Idealnie się składa: komu było mało gadaniny przy stołach, na tle ścian z komputerowymi monitorami i pod jarzącymi się jadowicie świetlówkami, trafił do odpowiedniego zakątka katalogu Netfliksa. Proszę wyobrazić sobie ten nudny akt z ostatniej odsłony flagowej serii Toma Cruise’a z Tomem Cruise’em i pomnożyć go przez osiem, a otrzymamy świeżutki sezon serialu z Arnoldem Schwarzeneggerem. Różnica jest taka, że jednemu z nich jeszcze chce się biegać, drugi najchętniej posiedziałby trochę dłużej na tyłku. I nie jest to żaden ejdżyzm, żaden przytyk do metryki dawnego herosa kina akcji – raczej komentarz do cokolwiek smutnej kondycji "Fubar", serialu sensacyjnego pozbawionego zbytnich sensacji. Może to chybione spostrzeżenie, lecz dałbym sobie uciąć przynajmniej paznokieć u małego palca za to, że drugi sezon owego komediowo-akcyjnego nostalgicznego naganiacza dysponuje mniejszym budżetem i mniejszymi chęciami niż pierwszy. Scenografia jest tu zazwyczaj licha, efekty słabsze, efektowność śladowa, efektywność żadna. Metraż zapycha się zwykle albo miałkimi żartami rzucanymi na chybił-trafił (dość powiedzieć, że rozwiązanie istotnego problemu przychodzi jednej z postaci do głowy, kiedy słucha dykteryjki o wypróżnianiu), albo nieustanną gadką na temat tego, co trzeba było zrobić, co trzeba zrobić i co będzie trzeba zrobić. No i komu. W tym sezonie szpiedzy działający pod rozkazami Luke’a Brunnera (Schwarzenegger) muszą działać z ukrycia z powodu wycieku ich prawdziwych tożsamości, co niejako pozbawia "Fubar" tego, co stanowiło o jego umiarkowanej atrakcyjności. O ile wcześniej serial bronił się (przynajmniej miejscami) jako rozwodniona wariacja na temat "Prawdziwych kłamstw", tak teraz nie ma już kompletnie nic do zaoferowania, będąc, no cóż, jedynie nieśmieszną komedią i akcyjniakiem bez akcji. Można niby jechać na samej charyzmie Schwarzeneggera, ale nie przez bite osiem godzin. Ewidentne jest też zmęczenie ejtisowej ikony, której każe się udawać, że minione dekady nie miały miejsca. Ale nie tylko potężny Austriak wydaje się wyciągnięty nie z tego czasu i miejsca, bo i humor jest tu archaiczny, na pograniczu cringe’u, być może umyślnie, ale nie ma to znaczenia. Ogółem to klasyczna produkcja średniego lotu i takowego polotu, przypominająca odrobione byle jak zadanie domowe, odpisane po kawałku od kumpli, żeby tylko nie otrzymać pały za jej brak. Mnóstwo tu pustych kalorii, scen kręconych tylko po to, żeby czymkolwiek wypełnić czas ekranowy, bo sama fabuła – dotycząca prób powstrzymania byłego agenta brytyjskiego Secret Service Dantego Cressa przed cybernetycznym atakiem na sieć energetyczną USA, co mogłoby doprowadzić do kolejnej wojny światowej – jest tak cieniutka, że ledwie wystarcza jej na rozsmarowanie przez cały sezon. Jako że relacje na linii ojciec-córka między Lukiem a Emmą (Monica Barbaro) nie wystarczają już jako dramatyczne paliwo, na scenę wkracza Greta (Carrie-Anne Moss), była niemiecka szpieżka i miłość naszego twardziela. Ale dynamika między nimi to tylko pojedynczy kafelek tej przekombinowanej, emocjonalnej mozaiki. Nawet i lepiej napisane postacie nie ocaliłyby serialu przed upartą inercją. Wszystko tu nie biegnie, a człapie. Finał, boleśnie przewidywalny, pozbawiony napięcia mimo teoretycznie dużej stawki, oparty na zużytym już twiście, że nie wszyscy są tymi, za kogo się podają, niesie swojego rodzaju ulgę. Przynajmniej do epilogu, sugerującego, że pewnie zobaczymy jeszcze kolejne odcinki, choć Netflix znany jest z bezwzględnego kasowania seriali, jeśli nie spełniły oczekiwań komercyjnych. A tu trzeba gilotyny. Ogółem to ciekawy przypadek, produkcja zbudowana przede wszystkim na może i niezniszczalnym micie Schwarzeneggera, który nie ma już – mówię to z niekłamanym żalem – racji bytu, jednocześnie kokietująca młodszą publikuję z wdziękiem Steve’a Buscemiego z popularnego mema. "Fubar" może i sprawdza się w roli przyczynku do długiej dyskusji o stanie kina akcji jako takiego, ale już jako materiał do przyjemnego oglądania — nie bardzo. Nudy!