Nieprawdziwy ból / Eleanor the Great

Korespondentka z Cannes donosi: w tegorocznej selekcji konkursu Un Certain Regard, zwanym kuźnią pomysłów i wschodzących talentów, doszło do pewnego ekscytującego, a zarazem niepokojącego precedensu. Swoją wyczekiwaną premierę miały aż trzy pełnometrażowe debiuty znanych hollywoodzkich aktorów. Ci, mimo swojej uprzywilejowanej pozycji w branży, wprost nie mogli nadziwić się, że ich skromne dzieła

May 27, 2025 - 05:35
 0
Nieprawdziwy ból  / Eleanor the Great
Korespondentka z Cannes donosi: w tegorocznej selekcji konkursu Un Certain Regard, zwanym kuźnią pomysłów i wschodzących talentów, doszło do pewnego ekscytującego, a zarazem niepokojącego precedensu. Swoją wyczekiwaną premierę miały aż trzy pełnometrażowe debiuty znanych hollywoodzkich aktorów. Ci, mimo swojej uprzywilejowanej pozycji w branży, wprost nie mogli nadziwić się, że ich skromne dzieła z pocałowaniem ręki przyjął do programu najbardziej prestiżowy festiwal filmowy na świecie (na którym bywali zresztą nieraz w charakterze supergwiazd). Niebywałe, prawda? Abstrahując od tego, czy Kristen Stewart, Harris Dickinson i Scarlett Johansson wygryźli trójkę innych potencjalnie obiecujących filmowców, należy przyznać, że ich dzieła naprawdę należą do udanych. Podczas gdy Stewart ("The Chronology of Water") i Dickinson ("Urchin") ujawnili się canneńskiej publice jako twórcy kina na wskroś autorskiego – bezkompromisowego oraz szorstkiego w emocjach i formie – Johansson obrała ścieżkę komercji i finansowego bezpieczeństwa. Choć "Eleanor the Great" jako wykoncypowany film środka nieraz bierze widza za emocjonalnego zakładnika, w istocie kryje w sobie całkiem dużo społecznej wrażliwości i reżyserskiej werwy. Gwiazda "Między słowami" doskonale wie, co robi, bez skrupułów chwytając za serca widzów już w pierwszych minutach. Cukierkowy portret dwóch dziewięćdziesięcioparoletnich przyjaciółek to chyba ziszczenie marzeń każdej przyszłej staruszki – Eleanor (June Squibb) i Bessie (Rita Zohar) żyją pod jednym dachem w zdrowiu i szczęściu już kilkanaście ładnych lat, z dala od kłopotów, zgiełku miasta i zrzędliwych dziadów. Ich dni są błogie i niemal zawsze wyglądają tak samo: z rana – wystawne śniadanie i spacer wzdłuż morza, po południu – zakupy spożywcze w ulubionym sklepie, a na koniec – wieczorna telewizja i ploteczki. Z początku, zupełnie jak w "Kiedy nadchodzi jesień" Françoisa Ozona, wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci – widzowie wzruszają się na widok rezolutnych emerytek, a scenarzysta filmu, Tory Kamen, przemyca w tekście coraz to zabawniejsze anegdoty o starości i jej słodko-gorzkich odcieniach. Idylla nie może jednak trwać wiecznie, przypominają Kamen i Johansson, którzy, ukrócając codzienne rytuały Eleanor i Bessie, szykują grunt pod jeszcze niejedno gwałtowne rozrzewnienie. Zanim powiecie jednak, że twórcy, zamiast iść pod prąd, wybierają fabularne i ckliwe oczywistości, zdradzę wam, że kolejny zwrot akcji wiele w "Eleanor the Great" wynagradza. Przeprowadzka bohaterki do jej córki i nastoletniego wnuka w Nowym Jorku to bezsprzecznie najbardziej udana i autentyczna sekwencja filmu. Właśnie wtedy debiut Johansson ujawnia się jako rozdzierający wnętrze dramat o samotności w zmierzchu życia. Na jaw wychodzą powierzchowne relacje z bliskimi, trudność w adaptacji i rozstrajająca rzeczywistość nuda. Eleanor czuje się niepotrzebna i, co gorsza, niewidzialna – choć na pozór ma przecież wszystko, by czuć się bezpiecznie i szczęśliwie, jak przed długie dekady z Bessy. Wszystko zmienia się, gdy starsza kobieta poznaje młodą studentkę dziennikarstwa, Ninę (Erin Kellyman), z którą połączy ją żałoba i druzgocąca strata. W miarę rozwoju relacji, seniorka powoli zrzuca z siebie zbroję emocjonalnej niedostępności i sarkastycznego stylu bycia. Nie zaskoczę nikogo, pisząc, że June Squibb to aktorski samograj. W roli dowcipnej i uszczypliwej Eleanor jest po prostu rozbrajająco czarująca. Na jej twarzy – niemal stuletniej mapie różnorakich doświadczeń i emocji – maluje się fascynująca historia kobiety, która nadal ma do zaoferowania światu ogrom humoru i cennych przemyśleń.  Znana z "Nebraski" czy "Zapachu kobiety" weteranka Hollywoodu pokazuje, że wiek nie jest przeszkodą, której nie mogłaby pokonać, by podejmować kolejne ekscytujące filmowe wyzwania. "Mam 94 lata, ale wciąż jestem tą samą osobą, którą byłam w wieku szesnastu" – zdradza młodziutkiej Ninie protagonistka, w której słowach nietrudno wyczuć ducha i podejścia do życia genialnej Squibb.  Między Kellyman a starszą od niej o parę dekad koleżanki po fachu czuć ekranową chemię i niepodrabialną sympatię. Między kobietami oraz ich bohaterkami kwitnie piękna międzygeneracyjna przyjaźń, w której zawsze znajdzie się miejsce na wzajemne wsparcie, zrozumienie i momenty wzruszenia – wszystko, czego Nina nie może dostać od zamkniętego w sobie ojca-pracoholika (niewystarczająco duża rola Chiwetela Ejiofora). Scarlett fenomenalnie prowadzi aktorki przez scenariusz pełen dramatycznych wzlotów i upadków, robiąc wszystko, by charyzma i niesamowita energia Squibb oraz Kellyman skutecznie odwróciły uwagę widzów od telewizyjnego, a więc czułostkowego charakteru filmu.   Nie zdradzę zbyt wiele, pisząc, że Johansson i Kamen balansują na cienkiej granicy taktu i empatii, biorąc na tapet temat gasnącej pamięci o ocalałych z Holokaustu. Niewinne kłamstwo, które staje się punktem zwrotnym filmu, rozpoczyna trudną do przyjęcia lawinę fałszu i łez. "Eleanor the Great" mogłaby wejść w dialog z komediodramatami Jesse’ego Eisenberga ("Prawdziwy ból") czy Julii von Heinz ("Treasure"), ale bardziej od refleksji nad wymazaną tożsamością czy desperackim pragnieniem katharsis interesują ją melodramatyczne wylewy emocji i uparte dążenie do happy endu. Debiut amerykańskiej aktorki rozczarowuje również wtedy, gdy sygnalizując ważne i ciekawe wątki, jak bliskość oraz seksualność w obliczu starzenia się, dotyka ich tylko na chwilę i co gorsza wyłącznie powierzchownie. Choć Johansson nie radzi sobie dobrze z subtelnościami i snuciem narracji między słowami, potrafi zaskarbić sobie względy widzów, na przemian bawiąc ich i wzruszając. Dlatego właśnie "Eleanor the Great" ma wszystko, by rozbić box-office’owy bank i osiągnąć komercyjny sukces. Ot, cała magia kina.