Za krawędzią / Ostatnia kropla
Dla kilkuletniej, chorującej na astmę córeczki Janiyah (Taraji P. Henson) jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, choć tak niewiele ma. Stos niezapłaconych rachunków, nakaz eksmisji na blacie w kuchni – ot, życie na ekonomicznej krawędzi, heroiczne przeżywanie od pierwszego do pierwszego, niewyczerpany temat. W kinie spotkaliśmy się z tym nie raz, nie dwa. "Ostatnia kropla" mogłaby opowiadać
Dla kilkuletniej, chorującej na astmę córeczki Janiyah (Taraji P. Henson) jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, choć tak niewiele ma. Stos niezapłaconych rachunków, nakaz eksmisji na blacie w kuchni – ot, życie na ekonomicznej krawędzi, heroiczne przeżywanie od pierwszego do pierwszego, niewyczerpany temat. W kinie spotkaliśmy się z tym nie raz, nie dwa. "Ostatnia kropla" mogłaby opowiadać wyłącznie o tym. Pracuje na to również społeczny kontekst i miejsce akcji: zapuszczona miejscowość gdzieś w Georgii, pełna balansujących na granicy bezdomności ludzi liczących na cud, na dobrą zmianę i powtarzających w myślach, że przecież "jutro może będzie lepiej". Ale nie zdążymy nawet nabrać powietrza i rozejrzeć się po okolicy, bo Tyler Perry, reżyser i scenarzysta, z pierwszego biegu przeskakuje na czwarty. W pierwszym akcie "Ostatniej kropli" kumulacja nieszczęść jest przytłaczająca i niewiarygodna, a z czasem robi się aż nadto krzykliwa i nieznośna: awantura z właścicielką mieszkania, kłótnia z kierownikiem sklepu, gdzie Janiyah pracuje na kasie (jeden z dwóch etatów), samochodowa stłuczka i sprzeczka na drodze… To tylko jeden dzień i nie wybiło nawet południe, a i tak podano zaledwie przystawki. Perry nie zaserwował nawet jeszcze głównego dania. To już terytorium delikatnych spoilerów, ale ten szalony poranek zakończymy w oddziale banku. Tam Janiyah przy pomocy pistoletu będzie chciała zrealizować ratujący życie czek. Napad – nie napad, zakładnicy – nie zakładnicy, przypadkowy przestępca, przypadkowe ofiary: absurd, przesada i kuriozum. Zagrożenie jest jednak jak najbardziej realne, alarm wysłany i przed budynek banku zaczynają przyjeżdżać kolejne policyjne radiowozy. Jeśli "Ostatnią kroplę" porównać do warunków pogodowych, to film Perry’ego jest jak tornado. Do urządzenia kuchennego? Proste: sokowirówka. A jeśli chcemy pozostać w przestrzeni kinowych skojarzeń – to jakby zaangażowani bracia Dardenne naoglądali się "Requiem dla snu" i chcieli zrobić "coś w ten deseń". Okazjonalnie znajdziemy jeszcze tony mogące się kojarzyć z "Upadkiem" Joela Schumachera. Czy Perry’emu udaje się to tempo utrzymać? Uzasadnić tę niesamowitą serię niefortunnych zdarzeń? W wielu fragmentach filmu – niekoniecznie. Ten pędzący na złamanie karku miks klęsk i życiowych katastrof w niezamierzony sposób zbacza w raczej niezamierzone dramaturgiczne rejony. Zamiast współczuć bohaterce, łatwiej jest złapać się za głowę w niedowierzaniu, jak ogromnego można mieć pecha. Przy katastrofie numer siedem ciekawość wzbudza nie tyle pytanie, jak Janiyah z niej wybrnie, ale co scenarzysta przygotował w następnej kolejności. Zbyt późno udaje się Perry’emu ogarnąć tonalne zaburzenie i przenieść akcję na właściwe tory. Jednak kiedy już do tego dochodzi, efekty bywają całkiem interesujące. Wymaga to cierpliwości, ale im bliżej końca, tym bardziej szarżująca aktorsko Taraji P. Henson łapie balans między szaleństwem a psychologiczną wiarygodnością. Do obłędu i zagubienia dochodzi emocjonalna głębia, a do spontanicznego krzyku – depresja. Wydobyta zostaje za sprawą rozmów z wrażliwą kierowniczką banku (Sherri Shepherd) czy w negocjacjach z wyrozumiałą panią detektyw (Teyana Taylor). Perry dość leniwie – ale jednak – składa porozrzucane po całym pokoju puzzle w jeden obrazek. Zaskakujące zakończenie sprawia, że film ląduje na ziemi i przez moment staje się czymś więcej niż zawodami w "kto cierpi bardziej". "Ostatnia kropla" miała być chyba kinem interwencji, ale zbyt często przypomina ekstremalny eksperyment. Mnóstwo wątków: socjologicznych problemów, rasowych konfliktów, gatunkowych wolt, niepowodzeń i upadków. Jedne Perry traktuje dość instrumentalnie, po innych się prześlizguje. "Ostatniej kropli" brakuje też puenty. Porządkującego i dającego odrobinę wytchnienia finału. Skończyła się taśma, więc zamiast epilogu dostajemy napisy końcowe. Choć z drugiej strony – tak gwałtowne rozwiązanie akcji jest spójne z chaotycznym całokształtem filmu Perry’ego.