Faza lustra / Hurry Up Tomorrow

W 2023 The Weeknd ogłosił światu, że jego kolejny album będzie ostatni, jaki podpisze swoim pseudonimem scenicznym. W tym samym roku wyszedł też współtworzony przez niego z Samem Levinsonem serial "Idol" – satyra na podgniły show biznes i samowyzysk całego przemysłu rozrywkowego. Tam jako aktor i jeden z showrunnerów Abel Tesfaye przekroczył granice branży muzycznej, aby przełożyć swoje

May 19, 2025 - 22:35
 0
Faza lustra / Hurry Up Tomorrow
W 2023 The Weeknd ogłosił światu, że jego kolejny album będzie ostatni, jaki podpisze swoim pseudonimem scenicznym. W tym samym roku wyszedł też współtworzony przez niego z Samem Levinsonem serial "Idol" – satyra na podgniły show biznes i samowyzysk całego przemysłu rozrywkowego. Tam jako aktor i jeden z showrunnerów Abel Tesfaye przekroczył granice branży muzycznej, aby przełożyć swoje doświadczenia na zupełnie inne medium: film.    Nie wiadomo, kiedy w tym wszystkim pojawił się pomysł na projekt z Treyem Edwardem Shultsem, jednym z najbardziej wyrazistych twórców swojego pokolenia ("To przychodzi po zmroku", "Fale"). Prawdopodobnie było to już po tym, jak widownia i krytycy jednogłośnie odrzucili "Idola". Film "Hurry Up Tomorrow" miał być gestem stworzenia się na nowo. Niestety, pomysł Tesfayego okazał się narcystyczną odyseją po umyśle artysty. The Weeknd wciela się tu w samego siebie – przestrzeń akcji jest ograniczona do bezosobowych sal koncertowych, pełnych przepychu hoteli i wnętrz limuzyn. Główny bohater znajduje się na granicy obłędu. Mimo bycia uwielbianym przez tłumy, jest przeraźliwie samotny, a drogocenny głos zaczyna więznąć mu w gardle przez stres i stany lękowe. Bezsennymi nocami muzyk odsłuchuje wiadomości od swojej byłej, żeby później wyzywać ją w pijanym amoku za porzucenie go. Przy życiu trzyma go chyba już tylko charyzmatyczny menadżer (Barry Keoghan), który wie, w jakim momencie podsunąć kolejną kreskę czy połechtać mu ego. Wszystko zmienia spotkanie z tajemniczą fanką (Jenna Ortega), która, przywiązawszy artystę do łóżka, skonfrontuje go z pustką, jaką w sobie nosi. Tyle w teorii. Niestety realizacja pomysłu o ponownych narodzinach zgrzyta już na poziomie samego scenariusza. Bo fabuła, rozpięta między jawą a snem, nie umożliwia nic więcej, niż naskórkową analizę psychiki protagonisty. Kreacja The Weeknda, którą stworzył on sam, jest wtórna względem wizerunku, jaki wyłania się z hitów artysty – jak chociażby w "Blinding Lights": "Miasto Grzechu jest zimne i puste (Och)/Nie ma tu dookoła nikogo, aby mnie ktoś osądzał (Och)/Nie mogę widzieć dokładnie, kiedy Ciebie nie ma-a-a". Gdyby odmalować obraz mentalny głównego bohatera "Hurry Up Tomorrow", byłoby tam tylko nieprzepracowane rozstanie, uzależnienie od używek i depresja. Trudno, żeby portret udręczonego artysty bardziej ocierał się o klisze. Tymczasem Shults wnosi do filmu swój autorski arsenał rozwiązań formalnych: nagłe wybuchy dźwięku, zmiany formatu obrazu i paniczne ruchy kamery. Niestety, podobnie monumentalne zabiegi tracą na wartości bez umocowania w fabule, w związku z czym wydają się przestrzelone względem miałkiego tematu dzieła. Do tej pory wyrazisty język filmowy Shultsa pozwalał maksymalnie wyzyskać potencjał centralnych dla jego tytułów tematów – w "Falach" był to rodzinny dramat, a w "To przychodzi po zmroku" kruchość granicy między naturą a kulturą. Twórcy chcieli, żeby "Hurry Up Tomorrow" stało się tytułem podobnego kalibru. Świadczą o tym chociażby postacie, które mają odzwierciedlać kolejne poziomy ludzkiej psyche. Zresztą – imieniem tajemniczej fanki okazuje się Anima, pojęcie, które u Junga oznacza jeden z archetypów psychiki. Niestety filmowa psychoanaliza okazuje się równie płytka, co bohater, który się jej poddaje. Historia wyszła od pragnienia stworzenia się na nowo, ale poza ekranową kreacją The Weeknda nie istnieje żaden świat. Tylko kolejne lustra, które odbijają już tylko same siebie.