Indiana i Jones / Fontanna MĹodoĹci
Croft, Gates, Jones, Colton â oto nazwiska twarde i harde, brzmiÄ
ce niczym uderzenie dĹuta o kamieĹ. Jakby uszyto je na miarÄ hollywoodzkiego zawadiaki z uĹmieszkiem ostrym niczym jego bicz, archeoloĹźki dzierĹźÄ
cej oburÄ
cz automatyczne pistolety, tudzieĹź innego poszukiwacza przygĂłd zrodzonego z pikseli. Ale Purdue? Purdue? WypeĹzajÄ
ce z gĹÄbokich czeluĹci trzewi ledwo chce zejĹÄ z jÄzyka. ProszÄ mi
Croft, Gates, Jones, Colton â oto nazwiska twarde i harde, brzmiÄ
ce niczym uderzenie dĹuta o kamieĹ. Jakby uszyto je na miarÄ hollywoodzkiego zawadiaki z uĹmieszkiem ostrym niczym jego bicz, archeoloĹźki dzierĹźÄ
cej oburÄ
cz automatyczne pistolety, tudzieĹź innego poszukiwacza przygĂłd zrodzonego z pikseli. Ale Purdue? Purdue? WypeĹzajÄ
ce z gĹÄbokich czeluĹci trzewi ledwo chce zejĹÄ z jÄzyka. ProszÄ mi wybaczyÄ tÄ maĹostkowoĹÄ niegodnÄ
krytyka filmowego, ale trudno mi byĹo to przeboleÄ przez calutki seans. Dlatego czym prÄdzej donoszÄ, Ĺźe to i tak zdecydowanie najmniejszy problem nowego filmu Guya Ritchiego. Tych jest bez liku, choÄ, przyznaÄ trzeba, starannie polukrowano je pieniÄdzmi. "Fontanna mĹodoĹci" wyglÄ
da bowiem jak milion zielonych â czyli pewnie nakrÄcono jÄ
za dwieĹcie. Bo grany przez Johna Krasinskiego Luke Purdue (ugh!), ktĂłry jak nic zaiwaniĹ garderobÄ Nathanowi Drake'owi, to nie tylko utalentowany potomek sĹynnego archeologa o zupeĹnie przypadkowym imieniu Harrison, ale i globtroter, razem z ekipÄ
odbijajÄ
cy siÄ od jednej turystycznej miejscĂłwki do drugiej. I to Ĺźadne green screeny, oj nie, filmowcy faktycznie bujali siÄ po Ĺwiecie prywatnymi samolotami. CzÄstokroÄ owe wyprawy ograniczajÄ
siÄ jedynie do paru pocztĂłwkowych ujÄÄ, a ich scenariuszowe uzasadnienie jest cokolwiek miaĹkie, ale wydaje siÄ, Ĺźe, ogĂłĹem, Ritchiemu zaleĹźy na pokazywaniu, nie na opowiadaniu. TytuĹowa mityczna fontanna mĹodoĹci, na poszukiwanie ktĂłrej Luke rusza na zlecenie chorego na raka bogacza, by zdobyÄ dla niego lekarstwo, to niemalĹźe klasyczny MacGuffin, zwykĹa Ĺciema. Praktycznie wszystkie dziaĹania podejmowane przez Luke'a motywowane sÄ
wyĹwiechtanymi frazesami o gĹodzie i gorÄ
czce przygody i ostatecznie sprowadzajÄ
siÄ do odhaczania kolejnych atrakcyjnych miejscĂłwek, bo przez wszystkie napotkane zadania, ĹamigĹĂłwki oraz przeszkody bohater idzie jak taran. Facet to Ĺebski, owszem, ale nie sposĂłb uwierzyÄ, Ĺźe przez setki lat nikt inny nie rozwiÄ
zaĹ zagadek blokujÄ
cych ĹcieĹźkÄ do fontanny mĹodoĹci, bo uporaĹby siÄ z nimi Ĺrednio rozgarniÄty gracz siedzÄ
cy przed konsolÄ
. ChociaĹź przyznaÄ teĹź trzeba, Ĺźe Luke nie dziaĹa sam: ma przy sobie stereotypowÄ
ekipÄ, na ktĂłrej czele stoi jego z poczÄ
tku niechÄtna kolejnym wyprawom mĹodsza siostra, Charlotte, takĹźe Purdue (Natalie Portman). I to chyba dynamika miÄdzy rodzeĹstwem stanowi najmocniejszy element tego filmu. A ten porzuca schemat obowiÄ
zujÄ
cy w gatunku od niepamiÄtnych lat i rezygnuje z miĹosno-nienawistnych przekomarzanek na rzecz sĹownej szermierki miÄdzy bratem i siostrÄ
. Jest to na swĂłj sposĂłb odĹwieĹźajÄ
ce, ale filmu nie zbawia. "Fontanna mĹodoĹci" jest bowiem, niestety, praktycznie zupeĹnie pozbawiona treĹci. Podzielono jÄ
na swoiste segmenty, z ktĂłrych kaĹźdy ma prawie identyczny poczÄ
tek, rozwiniÄcie i finaĹ. RodzeĹstwo Purdue pojawia siÄ na miejscu, po piÄtach depcze im uparty policjant pragnÄ
cy przymknÄ
Ä Luke'a, ktĂłrego ma za zĹodzieja dzieĹ sztuki, a na koĹcu zjawiajÄ
siÄ Protektorzy strzegÄ
cy fontanny na zlecenie watykaĹskiej szarej eminencji i dochodzi do starcia. Skopiuj, pomnóş razy kilka, doklej. Ale najbardziej przykre jest to, Ĺźe postaÄ z zaĹoĹźenia dziarskiego, szalonego przystojniaka, granego przez Johna Krasinskiego, czÄĹciej niĹź sympatyczna bywa antypatyczna. Luke, mimo Ĺźe samiutki finaĹ usiĹuje nas przekonaÄ, Ĺźe jest inaczej, to egoistyczny bubek zafiksowany na wyznaczanych sobie celach, ktĂłry czaruje tylko wtedy, kiedy mu siÄ to opĹaca. JeĹli ktokolwiek planuje budowaÄ na nim franczyzÄ, to nie wystarczy zmieniÄ mu nazwiska. Wymagany jest tutaj caĹkowity charakterologiczny lifting "Fontanna mĹodoĹci" sprawdzi siÄ jako niezobowiÄ
zujÄ
ca, popoĹudniowa rozrywka z coraz bardziej charaktystycznego dla platform streamingowych rozdania "kliknÄ
Ä, odpaliÄ, popisaÄ sobie na telefonie, czasem rzucajÄ
c okiem na ekran, zapomnieÄ". Szkoda na to chyba juĹź i tak zmarnowanego talentu Guya Ritchiego, ktĂłry od dawna klepie zaledwie przeciÄtne produkcyjniaki. I tak teĹź wyglÄ
da "Fontanna mĹodoĹci": jak robota na zlecenie, Ĺźeby mieÄ co wĹoĹźyÄ do gara. RzuciÄ kamieniem, oczywiĹcie, nie sposĂłb, lecz wyraziÄ Ĺźal, Ĺźe ambicje artystyczne brytyjskiego reĹźysera ograniczyĹy siÄ do dobrania retro fontu i fajnego soundtracku â juĹź trzeba. Nie jest to film zĹy, ale dobry teĹź nie. Nie gĂłdĹşmy siÄ jako odbiorcy na takie kompromisy.