Baśń Andersena wydawała mi się niepełna – wywiad z Agą Janiszewską, autorką Syreny. Powieści terapeutycznej
Po ciepło przyjętym debiucie, którym była „Woda księżycowa”, Aga Janiszewska wróciła z powieścią „Syrena”, w której stworzyła postać będącą odbiciem Małej Syrenki z baśni Hansa Christiana Andersena. Zamiast marzyć o lądzie, Alicja tęskni za wodą, zamiast fantazjować o księciu, szuka samej siebie. Gdy sama nie pisze, przygląda się innym osobom tworzącym, czego wyraz dała w rozprawie doktorskiej „Przymus tworzenia w narracjach artystów”. ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Zacznijmy może od podtytułu: jak zdefiniowałaby Pani „powieść terapeutyczną”? AGA JANISZEWSKA: To opowieść, która ma potencjał transformujący dla Osoby Czytającej – może pomóc zrozumieć siebie, uświadomić sobie pewne schematy, w których działamy, dostrzec problemy współczesnej kultury. A to po to, aby odblokować się i żyć pełniej, bardziej autentycznie i w zgodzie ze sobą. Dodam, że ten podtytuł pochodzi od Wydawnictwa, nie był moja propozycją – jednak uważam, że jest bardzo trafny. Moja pierwsza powieść, „Woda księżycowa”, zebrała mnóstwo pozytywnych opinii, dotyczących właśnie tego, że historia o Natalii pomaga wyzwolić się ze sztywnych ram społecznych i odnaleźć swój wewnętrzny głos, swoją siłę. A więc i ona ewidentnie pełniła dla niektórych osób funkcję terapeutycznej. Jakie było Pani pierwsze zetknięcie z motywem syreny – legenda o Warsie i Sawie, disneyowska animacja czy może jeszcze inna opowieść? Tak, ma Pani rację […] The post Baśń Andersena wydawała mi się niepełna – wywiad z Agą Janiszewską, autorką Syreny. Powieści terapeutycznej first appeared on Niestatystyczny.pl.

Po ciepło przyjętym debiucie, którym była „Woda księżycowa”, Aga Janiszewska wróciła z powieścią „Syrena”, w której stworzyła postać będącą odbiciem Małej Syrenki z baśni Hansa Christiana Andersena. Zamiast marzyć o lądzie, Alicja tęskni za wodą, zamiast fantazjować o księciu, szuka samej siebie. Gdy sama nie pisze, przygląda się innym osobom tworzącym, czego wyraz dała w rozprawie doktorskiej „Przymus tworzenia w narracjach artystów”.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Zacznijmy może od podtytułu: jak zdefiniowałaby Pani „powieść terapeutyczną”?
AGA JANISZEWSKA: To opowieść, która ma potencjał transformujący dla Osoby Czytającej – może pomóc zrozumieć siebie, uświadomić sobie pewne schematy, w których działamy, dostrzec problemy współczesnej kultury. A to po to, aby odblokować się i żyć pełniej, bardziej autentycznie i w zgodzie ze sobą. Dodam, że ten podtytuł pochodzi od Wydawnictwa, nie był moja propozycją – jednak uważam, że jest bardzo trafny. Moja pierwsza powieść, „Woda księżycowa”, zebrała mnóstwo pozytywnych opinii, dotyczących właśnie tego, że historia o Natalii pomaga wyzwolić się ze sztywnych ram społecznych i odnaleźć swój wewnętrzny głos, swoją siłę. A więc i ona ewidentnie pełniła dla niektórych osób funkcję terapeutycznej.
Jakie było Pani pierwsze zetknięcie z motywem syreny – legenda o Warsie i Sawie, disneyowska animacja czy może jeszcze inna opowieść?
Tak, ma Pani rację – pewnie właśnie te dwie kulturowe narracje. Jedna „szkolna”, druga „wolnoczasowa”, rozrywkowa.
A która z historii o syrenach pozostaje dla Pani najważniejsza?
Najważniejsza jest baśń Hansa Christiana Andersena pt. „Mała Syrenka”, która stanowiła pewne tło dla opowiedzianej przeze mniej historii. W jednym z wywiadów o „Syrenie” powieść została nazwała „odwróconą baśnią Andersena” – bardzo mi się to spodobało. Coś w tym jest – w przeciwieństwie do Arielki, Alicja odczuwa nieukojoną tęsknotę za wodą, światem mórz i oceanów. Nie szuka też księcia, nie marzy o miłości w stylu „żyli długo i szczęśliwie” – bo w pierwszej kolejności potrzebuje odnaleźć samą siebie.
Jak Pani sądzi – co tak niezwykłego jest w postaci pół-kobiety, pół-ryby, że od wieków fascynuje ona artystów?
Trochę ostatnio czytałam o interpretacjach syrenich mitów, już po wydaniu powieści. A więc syrena to istota w pełni wyzwolona z ról rodzinnych, domowych – gdyż pozbawiona jest zdolności prokreacji. To bardzo ciekawe wyjaśnienie, prawda? A dla mnie osobiście syreny też kojarzą się z wolnością, są nieokiełznane, nieuchwytne, a przy tym piękne, obdarzone niezwykłymi zdolnościami, choćby niesamowitym głosem. Tak, są pod wieloma względami fascynujące – dlatego baśń Andersena wydawała mi się niepełna , gdyż syreny w niej przedstawione nie mają duszy, uznają wyższość ludzi nad sobą. Może dlatego czegoś mi w tej opowieści brakowało, coś mi zgrzytało – i chciałam ją w pewnym sensie zmodyfikować.
Pani debiut nosił tytuł „Woda księżycowa”, z Alicja na kartach „Syreny” kilkakrotnie przygotowuje miksturę o tej właśnie nazwie. Czy Pani też w ten sposób zanosi prośby do Księżyca?
To jest metafora, symbol, kreacja literacka. Nie, sama nie mam wiary, że Księżyc spełnia nasze prośby i marzenia, ale tak jak wiele innych elementów świata zewnętrznego może posłużyć jako katalizator tego, aby w ogóle uświadomić sobie, czego chcemy, jakie są nasze intencje i dążenia.
W Pani powieściach powtarzają się też inne motywy: morze, podróże pociągiem, poszukiwanie swoich przodkiń… Czy to zbieg okoliczności, czy też eksploatowanie tych tematów jest dla Pani szczególnie ważne i możemy się ich spodziewać też w kolejnych tekstach?
Rzeczywiście te motywy powtarzają się. Na ile jednak już wyczuwam kolejną tworzącą się w moim umyśle historię, będzie ona mniej związana z wodą, morzem. Może po dwóch dużych powieściach ten wątek się we mnie wysycił, wyeksplorowałam go dosyć głęboko. Ale nie mogę obiecać, że to koniec akwatycznych motywów w mojej literaturze (śmiech). Bardzo kocham morze, przebywanie nad wodą.
Debiutowała Pani jako Agnieszka Janiszewska-Szczepanik, ale na okładce „Syreny” jest Pani podpisana jako Aga Janiszewska – skąd ta zmiana? Nie boi się Pani, że z tego powodu „Woda księżycowa” „zagubi się” w świadomości czytelniczek i czytelników? Tym bardziej, że na polskim rynku istnieje też Agnieszka Janiszewska, autorka dwudziestu czterech książek…
Ma Pani rację, że jest pewien chaos, ale myślę, że z czasem – czyli z publikowaniem przeze mnie kolejnych książek pod imieniem i nazwiskiem Aga Janiszewska – sytuacja się wyprostuje, wyklaruje. Rzeczywiście nazwisko Janiszewska-Szczepanik nie jest już aktualne, a Aga Janiszewska to prostsza i myślę, że lepiej brzmiąca forma. Agnieszkę Janiszewską „bis” mogę tylko ciepło pozdrowić – może to, że obie piszemy książki świadczy o tym, że ten zestaw liter sprzyja literackim zapędom (śmiech). Co do „Wody księżycowej” – planuję wydać tę pozycję ponownie. To był dobry debiut, dostałam ogrom świetnych recenzji, ciepłych wiadomości na jej temat. Wierzę, że ta powieść ma nadal niewykorzystany potencjał, po który warto sięgnąć.
Ma Pani za sobą dwa różne doświadczenia wydawnicze: „Woda księżycowa” ukazała się nakładem oficyny Novae Res znanej z publikacji książek współfinansowanych przez autorów i autorki, natomiast „Syrena” – nakładem Wydawnictwa Kobiecego. Czym różnią się od siebie te dwie współprace? Z obecnej perspektywy, którą drogę poleciłaby Pani przyszłym debiutantom i debiutantkom?
Wydawnictwu Novae Res jestem wdzięczna za przyjęcie pierwszej powieści, za profesjonalne wprowadzenie jej na rynek i udostępnienie Osobom Czytającym. To na tamten moment było najważniejsze. Przed Novae Res powieść przyjęło inne wydawnictwo o tradycyjnej formule wydawniczej, jednak zaproponowana umowa niestety była ostatecznie nie do zaakceptowania (kilka tygodni korespondencji), więc wybrałam Novae Res, nie chciałam już dłużej czekać na potencjalnie „lepszego” wydawcę. Zresztą wydanie „Wody księżycowej” uzyskało wsparcie sponsora, łódzkiej fundacji Lodz Arte, której władze i członkowie uwierzyli w potencjał powieści. To był dobry czas, dobry start, jestem zadowolona, że udało się z dobrym efektem pokonać te początkowe etapy.
A moje dotychczasowe doświadczenie ze współpracy z Wydawnictwem Kobiecym jest niezwykle pozytywne – rzeczywiście zaangażowanie promocyjne jest większe, dużo się dzieje, są różnorodne kierunki działania, w których mogę brać udział. Dlatego jestem entuzjastycznie nastawiona do tego, co dalej czeka mnie na literackiej drodze. Natomiast co do wskazówek dla adeptów literatury – nie ma jednej drogi, ani żadnych pewnych recept, dlatego mogę tylko podzielić się moim doświadczeniem.
Aby napisać pierwszą książkę, rzuciła Pani pracę na etacie – to brzmi jak niezwykle ryzykowna decyzja. Skąd wzięła Pani odwagę, by postawić wszystko na jedną kartę?
Nie napisałabym pierwszej książki, gdybym nie odkryła w sobie tych pokładów wewnętrznej siły – bo ta powieść jest właśnie o procesie jej poszukiwania, była wynikiem tych zmian. Natomiast nie była to stricte „jedna karta”, gdyż oczywiście musiałam się jakoś utrzymywać. Dlatego przyjmowałam różne zlecenia na teksty marketingowe, lekcje angielskiego, kursy i warsztaty rozwojowe, potem studiowałam w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych, z czego otrzymywałam stypendium. Trzeba postępować odważnie, ale bez tracenia kontaktu z uwarunkowaniami życia!
Czy kiedykolwiek żałowała Pani tego wyboru?
Ani jednej sekundy, bo odejście z ówczesnych prac etatowych, niezwiązanych z moimi autentycznymi zainteresowaniami, oznaczało dla mnie wkroczenie na swoją drogę życiową – literacką, naukową. Na tej drodze czasem też było i jest trudno – ale w nowy, fascynujący sposób. Coraz częściej doświadczałam też chwil czegoś, co górnolotnie nazwałabym radością życia. A co do trudności, chwil zniechęcenia – występują, ale myślę, że gdy idzie się w dobrym kierunku, każda pogoda jest w pewien sposób dobra. Zarówno deszcz, jak i słońce są nam przecież potrzebne!
Przed debiutem brała Pani udział w kursach kreatywnego pisania – czy poleciłaby je Pani osobom marzącym o karierze pisarskiej? Jakie najważniejsze umiejętności można wynieść z takich warsztatów?
Ja wygrałam te warsztaty w konkursie pisarskim i dlatego wzięłam w nich udział – może więc nie jestem przykładem osoby, która nauczyła się „od zera” pisać twórczo na kursie. Ale oczywiście polecam takie zajęcia – gdy ktoś marzy o pisaniu, każda czynność, która ją czy jego do tego przybliża jest ważna, potencjalnie przełomowa. Na takich kursach i warsztatach można pobudzić twórcze myślenie, nauczyć się lepiej panować nad tekstem, patrzeć na swoje pisanie krytycznie i analitycznie, ale też z miłością, entuzjazmem, optymizmem. Ważna jest informacja zwrotna, dzielenie się swoimi myślami z grupą, motywacja i dyscyplina. A więc dużo korzyści!
Co jest trudniejsze – praca nad powieścią czy praca nad doktoratem?
Dla mnie praca nad tekstami naukowymi jest trudniejsza, bo łączy się z większą liczbą zewnętrznych wymagań, schematów działania. Jest mniej wolności, ale satysfakcja i przyjemność pisania też występuje, jak najbardziej.
„(…) któregoś razu właśnie powiedziała jej, że bez pisania by umarła, że te niewyjęte na zewnątrz litery prawdopodobnie eksplodowałyby w jej środku – bo były to litery zrobione z dynamitu. Całe wnętrze cioci było zrobione z dynamitu, a zapalnik tak naprawdę mogło stanowić wszystko. Mnóstwo ludzi umarło, ponieważ nie pisało – spalali się żywcem od tych zapalników” – ten fragment „Syreny” mocno kojarzy się z tytułem Pani doktoratu „Przymus tworzenia w narracjach artystów. Perspektywa psychopedagogiczna”. Czy w czasie pracy nad tą rozprawą poznała Pani odpowiedź na pytanie, skąd bierze się w ludziach przymus pisania?
Tak, oczywiście mam pewne wnioski. A więc motywacje do twórczości są wielorakie – osoby tworzące chcą skomunikować się z odbiorcami, wzmocnić samoocenę, zbudować autorytet, realizować swoje zdolności, poznawać świat, niektórzy mówią o chęci „pozostawienia czegoś po sobie”, bycia w symboliczny sposób uwiecznionym w swoim dziełach, uzyskania symbolicznej nieśmiertelności (pisał o tym reprezentant nurtu psychoanalitycznego, Otto Rank). Oczywiście chcą móc się utrzymać ze swojej twórczości, odczuwać bezpieczeństwo materialne. Ale jeden powód przyćmiewał wszystkie inne – tworzenie dla samej przyjemności i satysfakcji, które daje ten proces. Bo daje! To jest niesamowite – gdy się pisze, można zapomnieć o świecie dookoła, dominuje uczucie lekkości, sensowności działania. To jest tzw. autoteliczna potrzeba tworzenia, za którą nie kryje się nic więcej poza chęcią oddawania się ulubionej czynności, pozwalającą nam czuć się dobrze, wzrastać jako jednostki ludzkie, jako jedyne istoty żywe zdolne do zaawansowanego, artystycznego procesu kreacji. To jest piękne, budujące doświadczenie, które polecam wszystkim – zaangażowanie w tworzenie czegoś, co nas fascynuje, pociąga.
Czy Pani też czuje, że musi tworzyć, bo inaczej niezapisane słowa eksplodują w Pani wnętrzu?
Tak, to nadal jest we mnie, choć po napisaniu dwóch powieści, wielu opowiadań i pracy doktorskiej trochę się zdystansowałam, uspokoiłam. Wcześniej to była w pewnym stopniu taka wewnętrzna szarpanina – chcę pisać, ale nie mogę, nie mam kiedy, nie mam jak, nie umiałam tego zorganizować. Jednak z czasem uczyniłam proces twórczy ważną częścią życia, więc przestałam mieć poczucie, że muszę o cokolwiek walczyć, nie mam już w sobie tamtego napięcia, poczucia „niebycia tu, gdzie powinno się być”, prowadzenia jakiejś atrapowej, opartej na schematach i cudzych oczekiwaniach, egzystencji. Teraz mam różne obowiązki, ale jest też czas i wewnętrzna zgoda na pisanie. Mój obecny przymus tworzenia stanowi siłę pozytywną, która jest dużo bardziej zharmonizowana z całą resztą życia, z innymi ważnymi sferami.
W doktoracie pisze Pani, że artyści stanowili dla Pani obiekt szczególnego zainteresowania – to chyba dość nietypowa sytuacja, by fascynować się nie dziełami, a ich twórcami?
Pewnie ma Pani rację, częściej obiektem analiz są dzieła sztuki, choć zainteresowania badaczy twórczości są bardzo różnorodne, więc tzw. aspekt personologiczny czyli osobowy (osobowości twórcze, artyści) też jest eksplorowany. Ja jestem badaczką-pedagożką, więc zajmuję się właśnie psychopedagogicznym wymiarem procesu twórczego. Czym jest potrzeba tworzenia, jakie ma miejsce w hierarchii potrzeb jednostki? Jakie znaczenie ma twórczość dla naszej samorealizacji? Czyli interesuje mnie związek twórczości z naszym rozwojem, poczuciem dobrostanu.
Na potrzeby doktoratu przeprowadziła Pani dwadzieścia cztery wywiady poświęcone przymusowi tworzenia – i dotarła Pani do prawdziwej plejady twórców; od Joanny Bator i Jerzego Jarniewicza, przez Andrzeja Ziemiańskiego, aż po Piotra Roguckiego i O.S.T.R.-a. Czy trudno było Pani dotrzeć do tych osób? Czy nie łatwiej byłoby porozmawiać z kimś czynnie tworzącym, ale jednak mniej znanym?
Uznałam, że znani twórcy, osoby bardzo doświadczone i kompetentne w swoich artystycznych domenach, mogą powiedzieć dużo ciekawych rzeczy na temat tego, jak odczuwają i jakie znaczenie ma dla nich nasilona potrzeba tworzenia, dlatego starałam się nawiązać z nimi kontakt. Twórców mniej znanych też zapraszałam do wywiadów, więc sława nie była sztywnym kryterium, jednak myślę, że zaangażowanie osób rozpoznawalnych było atutem projektu. Nauczyłam się, że jeśli mi na czymś bardzo zależy, kryterium „łatwości” musi zejść na dalszy plan – staram się zrobić, co w mojej mocy, aby osiągnąć postawiony sobie cel.
Jak wytypowała Pani osoby, z którymi chciała Pani przeprowadzić rozmowy do swoich badań?
Między innymi czytałam i oglądałam wywiady medialne – i jeżeli „wyłapałam” wypowiedzi mogące świadczyć o tym, że dana twórczyni czy twórca odczuwa nasiloną potrzebę tworzenia, że opisuje proces twórczy w sposób, w jaki ja go naukowo (i też prywatnie) postrzegałam, chciałam dowiedzieć się więcej. Oczywiście w przypadku mniej znanych osób były to tez kontakty prywatne, polecajki od znajomych. A także uczestnicy moich warsztatów „Obudź w sobie artystę”.
Co łączy pisarkę Joannę Bator z raperem O.S.T.R.-em czy z wokalistą „Comy”? Co łączy ich z Agą Janiszewską?
Wywiad z „Ostrym” był niesamowity – chyba nikt nie mówił w tak dosadnych słowach o przymusie tworzenia (cytat z wywiadu, lekka parafraza: „Gdybyś mi dała do wyboru uprawiać seks z sześcioma dziewczynami albo stworzyć coś zajebistego, to wolę, k…, stworzyć coś zajebistego!”). Rozmowa z Piotrem Roguckim to sama śmietanka wiedzy o procesie twórczym, o Joannie Bator nie wspomnę, bo to moja ulubiona pisarka, przepięknie opowiadała o uwarunkowaniach swojej twórczości i cierpliwie odpowiadała na moje niekończące się pytania (taka szansa!). Tę akurat trójkę łączy między innymi to, że udało im się uczynić twórczość główną drogą życiową, że ich dzieła są doceniane, nagradzane, że mogą się z twórczości utrzymać, żyć nią każdego dnia. A ja sama w tym wszystkim? Ja też uważam twórczość za niezwykle ważną, jedną z najważniejszych, potrzeb i wartości życiowych. Też daje mi ona radość, sens życia i spełnienie. A więc w tym prawdopodobnie jesteśmy podobni i może dlatego tak dobrze mi się z tymi artystami rozmawiało!
Niedawno prowadziła Pani spotkanie autorskie z Joanną Bator – czy to znaczy, że praca nad doktoratem zaowocowała nawiązaniem bliższych znajomości z Pani respondentami i respondentkami, czy to zbieg okoliczności?
Oczywiście jedno poprowadziło do drugiego. Od czasu wywiadu do pracy doktorskiej z Joanną widziałyśmy się kilkukrotnie – prowadziłam z nią już wcześniej spotkanie w ramach projektu „Obiecane inspiracje. Rozmowy z przedstawicielami kultury, nauki i sztuki” pod auspicjami Uniwersytetu Łódzkiego. Potem Festiwal Góry Literatury, a ostatnio dostałam zaproszenie do poprowadzenia spotkania w Rawiczu – to było kolejne ważne i ciekawe doświadczenie.
Na Pani profilu przeplatają się linki do relacji ze spotkań autorskich z Panią oraz spotkań prowadzonych przez Panią – po której stronie mikrofonu czuje się Pani pewniej?
W tym momencie czuję się już dość pewnie po obu stronach. Jakiś czas temu najbardziej „karmiło” mnie pytanie innych o to, jak tworzą, kim są – fascynowała mnie każda rozmowa, niemalże każda wypowiedź. Jednak po wydaniu dwóch własnych powieści i napisaniu doktoratu mówienie o swoich doświadczeniach i swojej twórczości też stało się bardzo rozwijające, gratyfikujące. Pozwala mi uporządkować sobie myśli na temat miejsca, w którym jestem i stanowi rodzaj nagrody za podjęty wysiłek spełniania marzeń, ryzyko. Indywidualne marzenia są ważne dla nas wszystkich, więc lubimy słuchać i uczyć się od siebie nawzajem, kiedy komuś udaje się je realizować. To budujące i inspirujące. Dlatego zarówna nadal bardzo chętnie pytam innych twórców na forum o ich drogi życiowe, jak i dzielę się tym, co sama już wiem i czego doświadczyłam. Proces rozwoju trwa cały czas!
Zawodowo zajmuje się Pani life coachingiem – co dokładniej oznacza to w praktyce? Kto według Pani powinien skorzystać z pomocy coacha?
Mam uniwersytecki dyplom life coacha i wykładam na studiach podyplomowych Metody wspierania relacji międzyludzkich – coaching życiowy. Coaching to wspaniała metoda wsparcia jednostki (a czasem grup) w rozwoju osobistym. W przeciwieństwie do terapii nie koncentruje się na leczeniu zaburzeń, przepracowywaniu traum, ale projektowaniu celów, wzmacnianiu zasobów osobistych, identyfikowaniu możliwości pełniejszego realizowania własnego potencjału. Zawodu coacha nie należy mylić z rolą mówcy motywacyjnego, co nagminnie się dzieje, stąd może głównie ten czarny PR wokół tej metody – bo niektórzy (nie wszyscy, to by było kolejne uproszczenie) mówcy dostarczają zbyt uproszczonych, uogólnionych rozwiązań i rad, które w praktyce niekoniecznie działają. Coach natomiast nie udziela wskazówek, nie daje prostych rozwiązań – zadaje pytania, interpretuje, dostarcza narzędzi do pracy, którą wykonuje klientka czy klient. Gdy jest dobrze prowadzony, coaching to piękny, potencjalnie transformujący proces, który bardzo polecam.
Czy uważa Pani, że pisanie naprawdę może uzdrowić?
W dużym stopniu oczywiście, że tak. Nie w znaczeniu „magicznej pigułki”, tylko stopniowego pogłębiania procesu samoświadomości, pozbywania się psychicznych blokad, pokonywania schematów, identyfikowania źródeł wewnętrznej siły, wyznaczania celów do realizacji, dostrzegania własnych możliwości i atutów.
A czytanie? Czy lektura „Syreny” naprawdę może okazać się terapią?
Jeśli Osoba Czytająca jest w takim miejscu swojej życiowej drogi, że pewne zawarte w tej powieści przekazy będą z nią rezonować, to wyrażam nadzieję, że tak. Zresztą już pojawiło się wiele recenzji, w których efekt terapeutyczny powieści został zauważony, doceniony. „Syrena” to powieść bardzo szczera, żywa, chwilami jakby „nadwrażliwa” i ekshibicjonistyczna w ukazywaniu niuansów emocji bohaterki. Dlatego może poruszać, na przemian pobudzać i dostarczać ukojenia w tym, co przeżywamy sami. Alicja jest w mojej głowie pełnoprawną postacią, ale jest też kreacją, figurą utkaną ze wzorców współczesnej kultury, na która można projektować własne stany emocjonalne, doświadczenia, przez którą można zobaczyć coś, czego się wcześniej nie dostrzegało. Po to przecież jest literatura piękna.
Jakie są najtrudniejsze przeszkody, które mogą blokować czyjś twórczy potencjał?
Brak wiary w siebie – brzmi banalnie, ale myślę, że to. Wiele pomniejszych blokad możemy stopniowo pokonywać, ale jeśli w pierwszej kolejności nie uwierzymy, że jesteśmy zdolni do twórczego rozwoju, do osiągania tego, co intuicyjnie czujemy, że jest w naszym zasięgu, to nie ruszymy z miejsca. No, a potem trzeba właśnie działać, robić kroki – choćby drobne, ale systematycznie i uparcie.
Na długo przed premierą „Syreny” opowiadała Pani, że ma już zarys trzeciej powieści, zainspirowany widokiem kota siedzącego na balkonie. Czy ten plan pozostał aktualny, czy może coś zmieniło się w Pani kalendarzu literackim?
Heh, tak scena z kotem w mojej głowie wciąż ma się dobrze. Jeśli podołam wyzwaniu, to będzie ważna powieść – tak to czuję. Na razie mam tytuł i trochę tekstu, to wszystko jeszcze w dość zalążkowym stadium. Ale, ale – już jesienią nakładem łódzkiego wydawnictwa Księży Młyn wejdzie na rynek mój zbiór pt. „Dziewięć opowiadań o Dolindzie Blue”. Także wszystko płynie!
Trzymam zatem kciuki za pracę nad tą historią i za nadchodzącą premierę. Dziękuję serdecznie za poświęcony czas!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
The post Baśń Andersena wydawała mi się niepełna – wywiad z Agą Janiszewską, autorką Syreny. Powieści terapeutycznej first appeared on Niestatystyczny.pl.