Fantazja z nad Poniatoszczaka czyli o „Anieli”
„Aniela” ma być wyprawą ze świata luksusu, terapii, menu degustacyjnego i sukienek za kilka…

„Aniela” ma być wyprawą ze świata luksusu, terapii, menu degustacyjnego i sukienek za kilka tysięcy do świata patologicznej młodzieży, niedofinansowanej edukacji i braku perspektyw. Bohaterka przekraczając Wisłę nie tylko fizycznie, ale i symbolicznie przechodzi pomiędzy światami. Po jednej stronie – mąż, willa i życie na wysokim poziomie, po drugiej – kawalerka, zakupy w żabce i samotność. Tylko, że cała ta droga jest w istocie tylko pozorna. Nigdzie się nie przenosimy, cały czas pozostajemy plus minus w centrum Warszawy, gdzie dobrze zarabiający lewicowi twórcy wyobrażają sobie jak żyje druga strona. I w tych wyobrażeniach przekonują samych siebie, że są czuli i uważni choć w istocie, myślą tylko o sobie.
Rwana fabuła serialu, kręci się wokół znanych wątków. Bohaterka, początkowo egoistyczna i myśląca tylko osobie, w obliczu groźny utraty nie tylko majątku i męża, ale też kontaktów z córką musi się wziąć za siebie. Gdzie miałaby się wziąć za siebie taka postać? Oczywiście w środowisku szkolnym, bo jak uczą nas kopiowane po wielokroć narracje, nigdzie człowiek tak dobrze nie odnajduje siebie jak wtedy, gdy uczy mało uprzywilejowaną młodzież. Co prawda „Aniela” nikogo realnie na lekcjach nie uczy, ale nawiązując relacje z dziewczynami spod bloku, może dać im motywację do pracy nad ich rapem czy dać – jakże przydatne do awansu klasowego, lekcje stylu. Sama zaś może w końcu zrozumieć, że ma swoje miejsce w społeczeństwie i nie musi pasożytować na mężu, ale jest w niej siła by stworzyć coś własnego.

HEWELIUSZ
Cała przestrzeń tej narracji, ironiczna, przerysowana, oraz mało realistyczna ma nam na każdym kroku przypominać, że „Anielę” należy czytać raczej jako przypowieść o uczącej się o swoich grzechach klasie wyższej niż opowieść realistyczną. Liczne narracyjne zabiegi wciąż i wciąż próbują przypomnieć, że przecież to wszystko co widzimy jest umowne. Jednak to jaką umowność wybierają twórcy sporo mówi o ich wizji rzeczywistości. Blokowisko staje się przestrzenią przemocy, ale przemocy jedynie zapowiadanej. Choć twórcy chcą zestawić bohaterkę z „patusiarstwem” to nie są w stanie się przełamać i wyobrazić sobie codziennej przemocy tego środowiska. Chcąc z nim sympatyzować nie chcą go zobaczyć – raczej wolą się odnieść do atrakcyjnych narracyjnie schematów – czułych gangusów walczących ze swoimi emocjami, honorowych raperek spod bloku, słownych bossów lokalnej grupy przestępczej.
Wszystko co mogłoby bardziej zaboleć zostaje tu wyjęte z narracji. Ludzie piją, ale nigdy nie są agresywnie pijani. Ćpają, ale nigdy nie są uzależnieni. Rodzice są zawsze niewidoczni i najwyraźniej zupełnie nie stwarzają żadnych problemów. Nawet jeśli jest tu brak perspektyw do niedopowiedziany, nie osadzony, prawie niewidoczny. Mamy w niego uwierzyć, ale nie chcemy sobie psuć humoru, więc go nie zobaczymy. To świat, który nie może mieć rapowanie o biedzie i bólu, ale bieda i ból zostają skutecznie wygumkowane, tak byśmy ani przez moment nie poczuli, że ta ironiczna narracja o przemianie bohaterki jest być może nie na miejscu. To świat bez kuratorów, pracowników społecznych, bez żadnej ingerencji państwa. Przemoc w tym świecie tak naprawdę nie istnieje, Anieli nigdy nic nie grozi, a wszystko co by sugerowało, że ta opowieść mogłaby się potoczyć inaczej zostaje wypchnięte poza nawias. Aniela zostaje zestawiona jedynie z tym wyobrażeniem „szlachetnych dzikusów” których jest w stanie pchnąć ku lepszym rzeczom.
Twórców moim zdaniem zdradza też to co sobie umieją wyobrazić. Lokalny gastronomik, pokazywany jest jako szkoła beznadziejna, nie dająca uczniom szans, przestrzeń, która nie inspiruje (dopóki oczywiście nie pojawi się tam światowa Aniela). Dla mnie ten wątek najbardziej ujawnia ich cegiełki myślenia o świecie. Są w stanie sobie wyobrazić szkołę gastronomiczną tylko jako patologiczne miejsce, przestrzeń zaniedbaną i niechcianą. Nawet jeśli z powodów scenariuszowych jest to wizja przerysowana, to wybranie akurat gastronomika jako szkoły bez przyszłości moim zdaniem wiele zdradza. Głównie brak możliwości wyobrażenia sobie takiej szkoły nie jako zesłanie dla przyszłych kucharek ze stołówek, ale jako miejsca, gdzie ludzie idą i potem robią realne kariery. A tym są dziś jak najbardziej branżowe szkoły czy technika gastronomiczne. Aniela porusza się w rzeczywistości, która w dużym stopniu składa się nie ze współczesnych wyobrażeń, ale tych, które ustaliły się z dwie dekady temu. I choć ja rozumiem, dlaczego ta szkoła jest marna, to wciąż – nawet przerysowując rzeczywistość ujawniamy jak o niej myślimy. Z resztą fakt iż twórcy myślą o szkole kategoriami prywatnymi – gdzie dyrektorka decyduje czy szkoła będzie działać czy nie, gdzie nie ma żadnego kuratorium, gdzie sam budynek – nie przypada nikomu z miasta – ponownie ujawnia, że punkty odniesienia są gdzieś zupełnie gdzie indziej. I ja wiem, że to jest potrzebne do fabuły, ale dużo o nas mówi to co nam się śni.

HEWELIUSZ
Z resztą podobnie jest z ostrzem krytyki wycelowanym w tych bogaczy z Warszawy. Twórcy biorą się za krytykowanie grupy społecznej, która jest ciałem obcym nie tylko dla ludzi z Pragi, ale też dla większości ich widzów. Przytyki pod ich adresem zdają się ujawniać, że jednak więcej wiedzą o tym życiu niż o tym z praskich blokowisk. Przegięta postać terapeuty, rachunki w knajpach, czy jakaś trudna do opisania niechęć scenarzystów do postaci dyrektorki szkoły (jej przerysowanie ma w sobie tyle pogardy, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać – dlaczego akurat ona jest tu ze wszystkich potraktowana najokrutniej) pokazują, że ich punkty odniesienia są bliższe temu skąd Aniela wychodzi niż miejscu, do którego zmierza. To ten świat znają i chcą mu coś bardzo realnie wytknąć. Przez połowę serialu miałam wrażenia, że oglądam zbiór nawiązań do sytuacji, które są ważne tylko dla jakiejś wąskiej grupy ludzi i to koniecznie ze stolicy (bo nie ukrywajmy, to jest jeden z tych seriali, gdzie Polska się kończy na Warszawie)
Ostatecznie – okazuje się, że Praga potrzebuje Anieli nawet bardziej niż Aniela Pragi. Przemiana bohaterki jest dużo płytsza niż mogłoby się wydawać – jest przecież wciąż osobą skoncentrowaną na sobie, z tą różnicą, że zmieniła się grupa, której może przychylić nieba. Poszukująca niezależności Aniela, staje się przede wszystkim dobrym aniołem dla dziewczyn z osiedla, dla dziewczyny z pobliskiego sklepu, dla całego środowiska, z którym się spotka. To dzięki Anieli prawdziwy rap z blokowisk może wygrać z napompowanym sztucznym tworem marketingowców. To dzięki Anieli szkoła może w końcu ruszyć pełną parą. Jedna Aniela z lepszej strony Wisły natychmiast rozumie jak działa świat i jest w stanie postawić się nawet lokalnym gangusom. Skąd u Anieli te możliwości? Aż chciałoby się powiedzieć – lepiej niż ludzie z Pragi potrafi wykorzystać swój kapitał kulturowy.

HEWELIUSZ
Właśnie dlatego, uważam, że nie ruszamy się z miejsca. Wciąż siedzimy w jakiejś Kulturalnej w Dramatycznym i snujemy narracje o tym, jak kupiliśmy mieszkanie na Pradze i kochamy panią z lokalnego warzywniaczka, bo jest taka prawdziwa. Ten serial pachnie gentryfikacją mimo, że ma się rozgrywać wśród blokowisk. Dla mnie to wszystko jest fantazja, która nie jest snuta razem z środowiskiem, o którym opowiada, ale raczej nad jego głowami, z takim pobłażliwym uśmiechem. Bo przecież czy ta młodzież, która tak bardzo nie ma szans na nic i nikt o nią nie dba rzeczywiście marzy by docisnąć twórców takich jak Mata (tu nazwany Bananem). Z resztą trzeba powiedzieć, że scenariusz doskonale pokazuje, jak szybko starzeją się takie wybitnie aktualne produkcje. Bo ten Mata, którego trzeba tu tak docisnąć by ocalić prawdziwy rap, kilka lat później już tak nie grzeje, okazał się bardziej zjawiskiem meteorytem, które chyba bardziej grzało publicystów po „dobrej stronie” Wisły.
Tu z resztą trzeba koniecznie napisać o postaci Oliwki, która rzeczywiście wygląda i zachowuje się toczka w toczkę jak autorka fanpage Frogoshoposting. Z resztą wygląda na to, że twórcy parę lat temu z nią rozmawiali. I już pomijając sprawę tego pożyczania sobie wizerunku influencerów, do tworzenia „realistycznej” wizji rzeczywistości – to ponownie ujawnia jak bardzo jest to serial sprzed kilku lat. Bo trochę jak Mata autorka fanpage o byciu przegrywem z Żabki już od kilku lat nie zajmuje się potowaniem na ten temat. Ta próba odbicia ważnych elementów rzeczywistości niemal jeden do jednego sprawia, że serial już wchodząc na ekrany jest pod względem odwzorowania życia w Polsce – nieaktualny. Co jest moim zdaniem dobrą przestrogą dla wszystkich, którzy tworząc swoje treści chcą postawić „bycie na czasie” ponad pomysły świeże czy uniwersalne. Czasem scenariusz poleży parę lat na półce i nagle się okazuje, że odwołujemy się do rzeczy już mało dla widzów ważnych.
Nie wszystko w serialu jest złe. Nie uważam by rola Kożuchowskiej była zła, nie oglądałam jej jako Hanki Mostowiak więc nie mam tu żadnych problemów. Gra to co dostała do grania, robi to z przekonaniem, wie, gdzie potrzebna jest nadmierna ekspresyjność. Jest na tyle charyzmatyczna by przegięte sceny wypadały znośnie. Jacek Poniedziałek denerwował mnie dużo bardziej, ale biorąc pod uwagę, że taka ma być ta postać, jestem gotowa mu to wybaczyć. Jeśli już miałabym wskazać kto tu gra absolutnie karykaturalnie to Cezary Pazura. I choć wiem, że to rola przerysowana, to jednak tu nie ma ani odrobiny emocjonalnej prawdy, która sprawiłaby, że bohater byłby czymś więcej niż głównym straszakiem filmu. Młoda obsada radzi sobie bardzo dobrze i to chyba staje się normalne w Polskim kinie, że młode dziewczyny grają tak lekko jakby ich cała ta polska maniera grania w serialach nie krępowała.
Mam w sobie też na tyle dużo pokory by dostrzec, że sporo zabiegów reżyserskich jest całkiem ciekawych, że to rzeczywiście jest serial, który próbuje coś formalnie zrobić nawet z tą skostniałą formułą jaką jest opowieść o poszukiwaniu samej siebie i wewnętrznej przemianie. Ponownie – pomysł by Aniela mówiła do kamery, wydaje mi się mocno zainspirowany jednak popularnością „Fleabag” sprzed kilku lat. Tylko, że mam wrażenie, że ten zabieg akurat wypada nieporadnie w porównaniu z brytyjskim oryginałem. Gdy w „Fleabag” bohaterka w drugim sezonie odsuwa kamerę dając nam znać, że pewne sceny nie są dla nas, ma to w sobie siłę, której nie ma scena, gdy Aniela wyrzuca kamerę za drzwi, ale musi wrócić i dodać, że „nie wszystko jest na sprzedaż”. Taki trochę jest ten serial – niby chce zaoferować widzowi formalnie coś ciekawego, nowego i nie standardowego, ale często w ostatniej chwili wraca do narracji, która pachnie przenoszeniem się z dużego miasta do małej społeczności na wsi, gdzie wszyscy są mili i w prosty sposób pomagają odnaleźć siebie. Muszę też napisać – nieco enigmatycznie, że odcinek włoski uważam za zupełnie zbędny, a także jednak za bardzo naruszający formułę opowieści. Tak jakby sobie twórcy nie byli w stanie wyobrazić młodych ludzi, którzy rzeczywiście nigdy na wakacje czy szkolny wyjazd nie pojadą.

HEWELIUSZ
Do samego końca miałam nadzieję, że znajdę jakąś przewrotną puentę, która być może sprawi, że Aniela zostanie wyrwana z tej fantazji i skonfrontowana z realiami. Myślałam, że może twórcy przypomną nam o przemocy, może ujawnią, że za opowieścią o afirmowaniu młodych ludzi stoi jeszcze całe mnóstwo przeszkód klasowych, może w końcu zamiast tylko odmieniać patologia przez wszystkie przypadki, ją pokażą – dając nam choć na chwilę poczucie, że to nie jest świat, który Aniela w ogóle rozumie. Tymczasem nic takiego nie dostałam. Okazuje się, że jak ześle się bogaczkę na Pragę, to Praga jej nie złamie a ona odmieni jej oblicze. I nawet jeśli twórcy pragnęliby opowiedzieć inną historię, to przykro mi, ale właśnie taką opowiedzieli. I dużo mówi mi to, że nie umieli opowiedzieć innej.
Ps: Wiem, że ten serial ma dobre opinie u krytyków i wcale się nie dziwię, mam wrażenie, że to jest serial wręcz idealnie skrojony pod gust pewnej grupy osób piszących w Polsce o kulturze, których łączy jedna rzecz – wszyscy bez wyjątku mieszkają w Warszawie.
Ps2: Jak zwykle, gdy mówimy o polskich serialach i o kwestiach klasowych pojawia się całe mnóstwo emocji, więc powiem tylko tak ugodowo, jak ktoś przyjdzie mnie zjeść, że Filip Pławiak jako Armani to totalna topka.