Bliskie spotkania / Elio

Najważniejszym pytaniem ludzkości pozostaje: "Czy jesteśmy tu sami?" – zdanie wypowiedziane przez anonimowego naukowca słyszymy w "Elio" z offu dwukrotnie, choć nowy film Pixara w rzeczywistości szepcze je jak gdyby w każdej scenie, po cichutku. Nie dlatego, że animacja Adriana Moliny i Madeline Sharafian traktuje o międzycywilizacyjnym, kosmicznym głodzie kontaktu, ale dlatego, że tak naprawdę

Jun 18, 2025 - 20:05
 0
Bliskie spotkania / Elio
Najważniejszym pytaniem ludzkości pozostaje: "Czy jesteśmy tu sami?" – zdanie wypowiedziane przez anonimowego naukowca słyszymy w "Elio" z offu dwukrotnie, choć nowy film Pixara w rzeczywistości szepcze je jak gdyby w każdej scenie, po cichutku. Nie dlatego, że animacja Adriana Moliny i Madeline Sharafian traktuje o międzycywilizacyjnym, kosmicznym głodzie kontaktu, ale dlatego, że tak naprawdę opowiada o tym międzyludzkim, zupełnie ziemskim. Wpisując go w rzeczywistość nieodkrytych planet, nieskończonych galaktyk i kolorowych kosmitów, Pixarowi znowu udaje się osiągnąć to, czym niezmiennie czaruje od niemal trzydziestu lat. Zderzając ze sobą porządki kosmiczne i osobiste, głębokie oraz rozrywkowo przystępne, wytwórnia animacji przychodzi z kolejną autorską propozycją nie tylko dla dzieci, ale dla ludzi po prostu: każdego człowieka, który zechce otworzyć się na pokrzepiającą lekcję z istnienia. Po "Co w duszy gra", "Luce" i "To nie wypanda", o tym, że "Elio" jest w rzeczywistości produkcją familijną, znowu musi widzom przypominać animowany styl filmu. Jego zarysowana w trzech pierwszych scenach treść podąża raczej w rejony dojrzałych opowieści dwustronnego wychowania o obliczu "C'mon, C'mon" czy "Daddy Longlegs". Scena pierwsza: ciotka próbuje zamówić dziecku posiłek w muzealnej restauracji, ale apetyt odebrała mu niedawna śmierć rodziców. Gdy kobieta wyzna pobieżnie znajomej, że opieka nad sierotą zmusza ją do rezygnacji z zawodowych planów, chłopiec znika jej z oczu. Scena druga: na opuszczonej wystawie w siedzibie NASA, audioprzewodnik o głosie Krystyny Czubówny wprowadza go w realia misji poszukującej innych form życia we wszechświecie. W samotności naszej cywilizacji na tle wszechświata chłopiec dostrzega swój własny los, po czym roni łzę. Scena trzecia: połączenie w egzystencjalnym bólu z matką-Ziemią daje chłopcu cel; obsesyjną pasję, której bez reszty się poświęca. Później zrobi z nią niesamowite rzeczy: pozna międzyplanetarny ONZ, zaprzyjaźni się z kosmicznym robakiem i uratuje świat przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. To w tych trzech scenach Elio pozostaje jednak prawdziwie namacalny; bohater bajkowej przygody z kropek i kresek składa się z płynącej żyłami krwi i poobijanych kości. Jest cierpiącym, rozbitym na kawałki człowiekiem, szukającym po omacku właściwych narzędzi, by pozbierać się do kupy. Rozwiązań na swój problem młody Elio upatruje nie tylko poza sobą, ale i poza Ziemią. Codziennie po powrocie do domu rozkłada na dachu widoczny z oddali świecący transparent. "Drodzy kosmici, zabierzcie mnie stąd" – głosi migoczący napis, bo twarda powierzchnia naszej planety staje się dla bohatera nośnikiem traumy, której nie umie samodzielnie przepracować. Zamiast grawitowania w kierunku niezasklepionych ran Elio wybiera kojący eskapizm w wyśnione krainy, gdzie łatwiej się oddycha, atmosfera jest przyjazna, a obce istoty życzliwe. Ta przykra mizantropia wycofanego chłopaka uderza widza z pełną mocą, gdy porwany w końcu przez Obcych okazuje się szalenie radosny, spełniony, nareszcie uśmiechnięty od ucha do ucha. Wzięty omyłkowo za przywódcę planety przez ambasadorów międzygalaktycznej wspólnoty, Elio nie wyprowadza nikogo z błędu i ukrywa prawdziwą tożsamość zranionego dziecka. W cudownej, wymarzonej krainie spotyka niespodziewane zagrożenie – Lord Grigon, straszliwy władca planety Hylurg, grozi eksterminacją społeczności kosmicznego sojuszu, gdyż nie został włączony w jego ramy. Chłopiec będzie musiał sprostać zadaniu powstrzymania potęgi odrzuconego kandydata, by już na zawsze móc pozostać szczęśliwym tysiące lat świetlnych od Ziemi. Na kłamstwie jednak niewiele wyrośnie, dlatego w toku filmu dwustronną, pełną zrozumienia relację Elio będzie w stanie zbudować tylko z tym, z którym pozostanie bezgranicznie szczery – porwanym przez niego Glordonem, synem brutalnego przywódcy. Na końcu świata, pierwszym przyjacielem chłopca zostaje przerośnięty, ogniolubny robak – być może dlatego, że przez radykalność ich różnic, nie mają potrzeby niczego przed sobą udawać. Mierząc się z problemami innej natury, młodzi znajdują wrażliwe połączenie w emocjonalnym zrozumieniu, stając się wzajemnymi odpowiedziami na indywidualne dylematy. Jeśli relacja Elio i jego ciotki jest złamanym sercem filmu, komitywa z kosmitą pozostaje tym bijącym, żywym. Sceny ich wspólnej beztroski rozwadniają naraz aktualne zagrożenie inwazji i przeszłe problemy; pozwalają odetchnąć i złapać promienie dziecięcej radości, w których żaden z nich nie zdążył się wygrzać. Wokół budowania, a potem testowania tej przyjaźni będzie łagodnie orbitował "Elio", stając się – bez zaskoczeń – wizją kosmicznej eksploracji nakierowaną na poszukiwanie spielbergowskiego ciepła, a nie kubrickowskiej rozkminki. Zamiast "Nostromo" – łagodna "No-Ziemia", wydukana ustami młodego protagonisty i odbijająca się w każdym atomie wcale nie tak odległego nam świata przedstawionego. Ten świat jest zresztą w "Elio" zupełnie trzecioplanową areną; jedną skromną lokacją, ciasną, dość rozczarowującą przestrzenią, jak nędzne tereny zielone na nowoczesnych osiedlach mieszkalnych. Choć pełny różnorodnych kosmicznych ras i stworzeń, zaprojektowano go tak, by nie odciągał uwagi, nie cieszył widza swoim kolorytem za bardzo. Ale może to i… dobrze? "Elio" stara się w końcu udowodnić, że tysiące lat świetlnych od źródła naszych problemów nie jest wcale tysiąc razy lepiej; że nabudowane oczekiwania o innych lepszych życiach muszą zawodzić, by w pełni pozwolić docenić to własne. Jeśli jakaś uniwersalna lekcja płynie z nieskończenie rozszerzającego się kosmosu, to chyba ta, że w pogoni za lepszymi światami możemy nigdy nie przestać uciekać przed samym sobą. Elio miał to szczęście, że zatrzymało go bliskie spotkanie – z Obcym, w którym odnalazł coś znajomego. Tym samym Obcym, który zamiast nową technologię albo ukryty sens życia ofiarował mu sprawy zupełnie przyziemne: pomocną mackę, perspektywę, wysłuchanie, a więc wszystko to, co było w zasięgu nawet bez wchodzenia do kokpitu rakiety. Paradoks istnienia polega na tym, że zauważyć to mógł dopiero z perspektywy spokojnych ciał astralnych i nieśmiało migoczących gwiazd.