Ojcowie i synowie / O agente secreto

Brazylia lat 70. to trochę jakby inne uniwersum. Na stacji benzynowej od kilku dni leży człowiek z kulką w głowie, a policji nie śpieszy się z pozbyciem zwłok; z wody wypływa martwy rekin, w którego trzewiach kryminalni znajdują ludzką nogę, kiedy w kinach grają właśnie "Szczęki"; a po starej kamienicy przechadza się kot o dwóch twarzach, ulubieniec lokalnej wspólnoty. To część świata Klebera

May 21, 2025 - 09:35
 0
Ojcowie i synowie / O agente secreto
Brazylia lat 70. to trochę jakby inne uniwersum. Na stacji benzynowej od kilku dni leży człowiek z kulką w głowie, a policji nie śpieszy się z pozbyciem zwłok; z wody wypływa martwy rekin, w którego trzewiach kryminalni znajdują ludzką nogę, kiedy w kinach grają właśnie "Szczęki"; a po starej kamienicy przechadza się kot o dwóch twarzach, ulubieniec lokalnej wspólnoty. To część świata Klebera Mendonçy Filho – jego "The Secret Agent" to współczesna baśń, rejestr dyktatury i antykryminał zarazem, projekt oddychający miłością do kina, hołdujący epoce lat 70. i jednocześnie nowy faworyt tegorocznego konkursu w Cannes. Trzeba było nam czekać sześć lat na fabułę najbardziej kreatywnego i oryginalnego twórcy kina latynoamerykańskiego ostatnich lat, który kręci swoje filmy zdecydowanie zbyt rzadko. Po tym jak mocował się z kapitalizmem za pomocą nostalgii i pamięci w "Aquariusie" i podłożył antropologiczną bombę o queerowym rażeniu w "Bacurau", tym razem stworzył najbardziej gatunkową ze swoich opowieści – na wpół szpiegowską historię bez ani jednego szpiega, ale za to o wspaniale ludzkich postaciach, które bardzo starają się uciec przeznaczeniu. Jest rok 1977, skąpana w słońcu Brazylia pod płaszczem wojskowej dyktatury; właśnie w najlepsze trwa karnawał, w powietrzu unosi się poczucie bezprawia – kiedy Recife na wschodzie kraju zaczyna swoją celebrę, trup ścieli się gęsto. Licznik śmierci: 91. Prognozy są takie, że dobije do setki. Więcej jest tylko wypalonych w pocie czoła szlugów. Do miasta-piekiełka przyjeżdża Marcelo (wybitny Wagner Moura), researcher innowacji technologicznych, który chce stąd zabrać kilkuletniego syna, Fernando. Szybko jednak zda sobie sprawę, że ściany mają uszy, a każdy jego ruch śledzą wynajęci zabójcy. Na policję nie ma co liczyć, więc Marcelo najchętniej dałby w długą daleko z synem w poszukiwaniu nowego domu. Mężczyzna ląduje jednak w kamienicy dla podobnych jak on wyrzutków, "uchodźców" z własnego życia – świadków koronnych o wytartej przeszłości, z nowymi imionami i wiszącymi wyrokami śmierci. Sprawę Marcelo poznajemy dwutorowo – przeżywając jego losy razem z nim, ale o szczegółach dowiadujemy się z nagranych przesłuchań w jego sprawie, która pięć dekad później trafia jakimś zbiegiem okoliczności do Fatimy – kobiety katalogującej przeszłość dla jakiejś instytucji. Patrząc na historię Brazylii, dokopiemy się do mrocznej wizji kraju, którym niegdyś ponad wszystko targała korupcja i nadużycia. Filho należy do tego grona twórców, którzy z dumą praktykują lokalny patriotyzm. Reżyser ponownie osadził akcję swojego projektu w rodzimym Recife, gdzie realizował "Sąsiedzkie dźwięki" i "Aquariusa". Niby sięga po soczewkę kina gatunkowego – politycznego thrillera o szpiegowskiej proweniencji – ale w centrum i tak stoją ludzie, opowieść o rodzinie, pamięci, lokalności, wspólnotowości. Zanim Filho przejdzie do rzeczy wielkich (intryg, korupcji, moralnej zgnilizny), na moment zabierze nas do kolejnej swojej opowieści o tych pięknie umocowanych zażyłościach, które mają szansę zaistnieć dzięki uważności jednej osoby na drugą. W jego filmach zawsze można liczyć na krótką wycieczkę po wspomnieniach, nostalgię zaklętą w przedmiotach, które niosą w sobie pamięć o dawnych miłościach czy wyklęciu przez własny kraj. Nawet jeśli przez moment dostaniemy obietnicę eskalacji, to Filho stawia na łagodną sensacyjność, wyciszając konflikty i dramaturgię do minimum; twórca wykorzystuje co może do podbicia stawki, ale gatunkowa ekspresja aż tak go nie interesuje. Rezygnuje ze spektakularnych wybuchów na rzecz konfrontacji charakterów; o przebiegu wielu finałów dowiadujemy się z archiwalnych nagłówków gazet, z chłodnym dystansem możemy jedynie zinternalizować kolektywną tragedię, poczuć ją w sobie.  Kiedy Marcelo dociera do Recife, trafia pod opiekę Dony Sebastiano – sędziwej już kobiety, która swoje w życiu przeżyła. W jej kamienicy odnajdzie na chwilę azyl, wsłucha się w rytm kolektywnej pamięci, a nawet tu poromansuje. To właśnie dzięki stworzeniu fundamentów historii w postaci złożonego drugiego, a nawet i trzeciego planu, Filho sprawia, że zwyczajnie zżywamy się z Marcelo i jego historią – czujemy jego tragiczny los, cierpienie wyryte na twarzy, samotność odbijającą się w oczach i trud ojcostwa, któremu z oczywistych względów nie do końca jest w stanie sprostać. To przykład naprawdę fajnego męskiego bohatera – reprezentującego dojrzalszy model męskości niż ten obecny w większości współczesnych filmów. Jasne, że wisi nad nim wiele skaz, ale ani przez moment Marcelo nie udaje, że przeszłość nie istnieje – na własnych barkach nosi brzemię swoich wykroczeń, przez co jeszcze bardziej kibicujemy jego sprawie, bo to taki spoko gość. "The Secret Agent" to też baśń o ojcach i ich synach. Nawet największe zakapiory o twarzach przeoranych ulicznym doświadczeniem kochają tu swoich synów, chociaż jest to miłość z gatunku trudnych przepraw, często zakropiona synowsko-ojcowskim chlańskiem czy doświadczeniem zbrodni. Największym marzeniem syna Marcelo, 8-letniego Fernando, jest pójście do kina na "Szczęki". Dzieciak trochę się jednak boi, bo raz, że ojca nie ma w pobliżu, a dwa, że dożył czasów, kiedy rekiny same pojawiają się w przestrzeni miejskiej z nieznanych nikomu powodów. Pięć dekad później nie będzie już co prawda tego kina, w którym chciał oglądać horror Spielberga – jak na ironię losu przystało, zastąpi je punkt pobierania krwi. Mglista stanie się też pamięć o ojcu – rzeczywistość lat 70. straszyła bardziej niż rekin z filmu, więc trudno się dziwić, że wspomnienia zaczęły się zacierać, przez dekady zdołały odpłynąć w okolice wyparcia. Ten unikalny mooodscape lat 70. – w którym zbiorowa paranoja podszyta jest przerażającym zblazowaniem tych, którzy reprezentują prawo – ukazuje Recife jako upadłą moralnie stolicę wschodniej Brazylii. To miejsce przegnite, duszne, zatęchłe od potu, zamieszkałe przez postacie o przeoranych twarzach, pokrytych bruzdami doświadczeń i naturalistyczną charyzmą, których nie chcesz spotkać w ciemnej uliczce. Do kina przychodzi się tu albo na partyzanckie intrygi, albo na szybki numerek, mimo że na ekranie straszą "Omen" i rzeczone "Szczęki". Kwiecistość lat 70. wybrzmiewa tu w soundtracku, którego psychodelia idealnie chwyta rewolucyjne nastroje i polityczne roztrzęsienie. Tak jak u Edwarda Yanga w "Jasnym dniu lata", amerykańskie piosenki miały oddać echo zimnej wojny oraz amerykańskiej obecności na Pacyfiku, tak w psychodelicznych utworach użytych w "The Secret Agent" wychwycić można atmosferę politycznego ucisku, wobec których protestować ma muzyka. Lata 70. oddaje też stylówka filmu – wyraziste, kontrastujące ze sobą kolory, oddające sewentisową modę ciuchy, transmitowane w tv seriale czy poetyka przemocy, na jaką postawił w scenach akcji Filho. Strzela się tu tak, jak przykazywały lata 70. – w cudownie trashowej vhs-owej estetyce; brazylijski twórca oddaje hołd kinu eksploatacji, ani na moment nie sięgając po nic większego od kiczu. Wystrzelane kule masakrują ludzkie ciała, jakby były zrobione z papieru, a w jednej ze scen ożywa tajemnicza noga i masakruje przechodniów w demonicznej sekwencji rodem z taniego horroru. Wszystko się tu zgadza – Filho swoją drogę w świecie filmu zaczynał jako krytyk i dziennikarz, nic więc dziwnego, że jarają go takie kinofilskie tropy. Na szczęście nie jest to reżyserska popisówa, nie chodzi o nadbudowanie warstwy cytatów, ale przypomnienie, że kino ma gigantyczny pułap zabawy, więc bawmy się – w końcu w Recife trwa karnawał.