Better Call Harry / Strefa gangsterĂłw
W czasach, kiedy to antyherosi stali siÄ dla nas pĂłĹbogami, twĂłrcy pokroju Guya Ritchiego widzÄ
w tym interes. Nic dziwnego, Ĺźe reĹźyser kultowego "PrzekrÄtu" po raz kolejny postanowiĹ maczaÄ swoje palce w gangsterskim sosie, nawet jeĹli "Strefa gangsterĂłw" na pierwszy rzut oka przypomina niedawnych "DĹźentelmenĂłw". SwojÄ
drogÄ
miaĹ to byÄ prequel "Raya Donovana", ale wyszĹo inaczej â choÄby humor
W czasach, kiedy to antyherosi stali siÄ dla nas pĂłĹbogami, twĂłrcy pokroju Guya Ritchiego widzÄ
w tym interes. Nic dziwnego, Ĺźe reĹźyser kultowego "PrzekrÄtu" po raz kolejny postanowiĹ maczaÄ swoje palce w gangsterskim sosie, nawet jeĹli "Strefa gangsterĂłw" na pierwszy rzut oka przypomina niedawnych "DĹźentelmenĂłw". SwojÄ
drogÄ
miaĹ to byÄ prequel "Raya Donovana", ale wyszĹo inaczej â choÄby humor okazuje siÄ tutaj szczÄ
tkowy. Ritchie i ekipa postanowili zamieniÄ go na uczucie niepokoju, co odcinek pozostawiajÄ
c widzĂłw w zawieszeniu i oczekiwaniu na najgorsze. Na czele HarriganĂłw, jednego z najpotÄĹźniejszych rodĂłw kryminalnych (o irlandzkich korzeniach) w Londynie, stojÄ
Conrad i Maeve (Pierce Brosnan oraz Helen Mirren). Brudne gierki IrlandczykĂłw Ĺledzimy z perspektywy ich "fixera", czyli fachury od zadaĹ specjalnych. To Harry Da Souza (Tom Hardy), lojalny niczym pies PawĹowa najemnik, bÄdÄ
cy na kaĹźde zawoĹanie przeĹoĹźonych. Better Call Harry: jeden telefon i sprawa zaĹatwiona â nasz specjalista ma wszystko pod kontrolÄ
. To zresztÄ
nic nowego. Od tego jest. (Dlaczego Harry pracuje dla Conrada od tylu lat? Bo przewiduje i stara siÄ byÄ kilka krokĂłw do przodu. A do tego zawsze bierze na coĹ poprawkÄ; na kaĹźdÄ
myĹl, ktĂłrej niby jest pewien. "God have mercy on the man/Who doubts what heâs sure of", ĹpiewaĹ niegdyĹ Springsteen. CoĹ w tym jest.) PowinnoĹÄ u HarriganĂłw daje Harry'emu nieograniczone moĹźliwoĹci finansowe. Tyle Ĺźe ta robota nie podoba siÄ jego Ĺźonie, Jan (Joanne Froggatt), ktĂłra zaczyna widzieÄ, jak jego dziaĹania wpĹywajÄ
na ich zwiÄ
zek. Ojcem Harry zresztÄ
teĹź nie jest najlepszym. "Praktycznie nigdy nie ma ciÄ w domu", wypomni mu jego cĂłrka Gina (Teddie Allen). Wszyscy wiemy, Ĺźe ma racjÄ â nawet sam Harry zdaje sobie z tego sprawÄ. Â Z dnia na dzieĹ Hardy'owski twardziel zatraca siÄ w swoich zobowiÄ
zaniach, ale nie ma wyjĹcia â taka natura tej pracy. Stan rzeczy zmienia siÄ, kiedy wnuk HarriganĂłw, buĹczuczny Eddie (Anson Boon), nieĹşle narozrabia, rozjuszajÄ
c przy tym Richiego Stevensona (Geoff Bell), gĹowÄ zwaĹnionego rodu. Od tego momentu nic nie bÄdzie juĹź takie samo, a dawne animozje w klanie HarriganĂłw zacznÄ
wychodziÄ na jaw. Trudno stwierdziÄ, czy rodzina leĹnych dziadkĂłw, mentalnie jeszcze w gangsterskim okrucieĹstwie z poprzedniego stulecia, przetrwa nadchodzÄ
cy kryzys. Czy Harry zdoĹa posprzÄ
taÄ baĹagan po przyszĹym nastÄpcy Conrada? (A moĹźe wspĂłĹczesny Londyn okaĹźe siÄ dla niego o jeden most za daleko?) "Strefa gangsterĂłw" na kaĹźdym kroku nie zapomina, Ĺźe mamy do czynienia z Harriganami, czyli patologicznÄ
odnogÄ
spoĹeczeĹstwa, nawet jeĹli dla wielu postaci twĂłrcy starajÄ
siÄ odnaleĹşÄ choÄ odrobinÄ empatii (i zarazem sympatii). To nie tak, Ĺźe na ekranie nagle pojawiajÄ
siÄ archetypy rodem z "Pulp Fiction" i kina Scorsesego, przez co gĹÄbia odejdzie na bok, bo pierwsze skrzypce odgrywaÄ bÄdÄ
estetyka i miÄsiste one-linery. Nic bardziej mylnego â jednym z filarĂłw serialu jest jego nacisk na realizm.  (Mimo to zwrĂłÄcie uwagÄ na soczystoĹÄ co niektĂłrych linijek â echo kultowego "Now go home and get your fucking shinebox!" z "ChĹopcĂłw z ferajny" wisi gdzieĹ w powietrzu.) O dziwo twĂłrcom udaĹo siÄ niemoĹźliwe â stworzyli kompleksowe i pogĹÄbione psychologicznie kino gangsterskie, ktĂłre na dobrÄ
sprawÄ opowiada o tym samym, co zwykle. Czyli o konflikcie skĹĂłconych familii, cierpliwie czekajÄ
cych na eskalacjÄ konfliktu. Wystarczy drobne potkniÄcie, aby jedni przejÄli kontrolÄ nad drugimi. WidzieliĹmy to wczeĹniej, ale co z tego, skoro nowy tytuĹ ze stajni Guya Ritchiego na kaĹźdym kroku przypomina, Ĺźe to wĹaĹnie dla rzeczy tego kalibru powstaĹa telewizja. Tym sposobem otrzymaliĹmy serial o straumatyzowanych przemocowcach, ktĂłrzy spryt i inteligencjÄ nadrabiajÄ
pierwotnymi instynktami. Rodzinne scysje zaskakujÄ
swojÄ
nieobliczalnoĹciÄ
. Z odcinka na odcinek twĂłrcy â najczÄĹciej w dialogu, czasem rzuconym mimochodem w formie Ĺźartu â zdradzajÄ
nam coraz wiÄcej o naszej szalonej rodzince. Dowiadujemy siÄ, Ĺźe u HarriganĂłw trauma rymuje siÄ z kompleksami, przeĹladowanie sĹabszych â z poczuciem poĹźÄ
danej wolnoĹci, kompleks Elektry â z szukaniem schronienia, a niewiernoĹÄ â ze wspomnieniem miĹoĹci bezgranicznej. Zamiast papierowych "gadajÄ
cych gĹĂłw" otrzymaliĹmy kreacje niczym z najlepszej literatury hardboiled. Tak jakby nagle Richard Osman przestaĹ pisaÄ o emerytach i przerzuciĹ siÄ na podrzucanie pomysĹĂłw dla Guya Ritchiego, zachowujÄ
c jednak swĂłj sznyt do tworzenia kolorowych bohaterĂłw. Dlatego oddajmy czeĹÄ scenarzystom â autorami tej historii sÄ
Ronan Bennett i Jez Butterworth, tuzy ze Ĺwiata scenariopisarstwa. DziÄki tej dwĂłjce znajdziemy tu postacie, ktĂłrych od poczÄ
tku nie potrafimy znieĹÄ; ale po czasie przynajmniej rozumiemy, skÄ
d w nich tyle negatywnej energii, zĹoĹci i prĂłby wiecznej ucieczki od otaczajÄ
cej rzeczywistoĹci. Lub wrÄcz przeciwnie. U niektĂłrych buta i chamstwo â skrywane pod dĹźentelmeĹskim garniturem i manierÄ
â zacznÄ
wystawaÄ niczym sĹoma z butĂłw (patrz:Â Pierce Brosnan jako totalny degenerat na czele "uĹoĹźonej" rodziny). A to wszystko w sytuacjach stresogennych, w ktĂłrych planowanie schodzi na drugi plan, a pozostajÄ
sprawdzone schematy. Jeden z nich zaczyna siÄ na "m", a koĹczy na "-ordowanie". Pod koniec pierwszego sezonu (produkcja zapewne zostanie przedĹuĹźona) w gĹowie grajÄ
nam tytuĹowe sĹowa z piosenki zespoĹu Tame Impala. Bo faktycznie czasami "The Less I Know the Better". Kiedy dochodzi do roszad w rodzinnej hierarchii, zarĂłwno z mĹodych (jak i starszych) wychodzÄ
najgorsze cechy charakterĂłw. I gĹÄboko skrywane tajemnice â a te to totalna jazda bez trzymanki. No tak: sÄ
tacy, jakimi ich stworzono. Lepiej nie znaÄ szczegĂłĹĂłw. Tak bÄdzie lepiej dla wszystkich. Wychodzi na to, Ĺźe po okoĹo dziesiÄciu godzinach wspĂłĹczujemy wszystkim Harriganom â a najbardziej tym, ktĂłrzy "wbrew" wĹasnej woli stali siÄ czÄĹciÄ
tego obĹudnego ekosystemu z Londynu. W Harrym pojawia siÄ zwÄ
tpienie, synowa Conrada nie wytrzymuje presji, a jego nieĹlubna cĂłrka â choÄ ukochana â traktowana jest przez Maeve niczym Ĺredniowieczny bÄkart. Ale dlaczego tak Ĺatwo nam siÄ przywiÄ
zaÄ do Conrada Harrigana i reszty jego pionkĂłw, ktĂłre tak pilnie ukĹada na swojej podstarzaĹej szachownicy? Serial Ritchiego najczÄĹciej triumfuje nie wtedy, kiedy stawia na brutalne sekwencje i bezwarunkowe siÄganie po spust, ale wĹaĹnie przy konwersacjach â szczegĂłlnie tych damsko-mÄskich. Nawet jeĹli rodzinny interes naleĹźy gĹĂłwnie do niepotrafiÄ
cych kontrolowaÄ swoich emocji facetĂłw, to wĹaĹnie partnerki potrafiÄ
ich krĂłtko trzymaÄ i to one wykĹadajÄ
wszelkie karty na stóŠ(taka Maeve to naprawdÄ zrÄczna manipulatorka). Natomiast najbliĹźej nam do perspektywy wspomnianej Jan, trzymajÄ
cej siÄ z dala od HarriganĂłw, ale wciÄ
Ĺź bÄdÄ
cej ofiarÄ
ich wpĹywĂłw. To ona widzi, Ĺźe z jego mÄĹźa zrobili potwora â niby wciÄ
Ĺź go kocha, ale czuje, Ĺźe musi uciec z tej toksyny i uratowaÄ cĂłrkÄ, zanim i dla niej bÄdzie za późno. Niemniej mÄĹźowie i Ĺźony rozmawiajÄ
ze sobÄ
niczym normalni ludzie, a nie klasyczne "Hollywoodzkie pary" â to byÄ moĹźe najwiÄksze zaskoczenie w caĹej "Strefie gangsterĂłw". Doprawdy wiÄkszoĹÄ scen dialogowych ma w sobie wiÄcej mocy niĹź wystrzaĹ z brytyjskiej giwery. To wtedy zostajemy bombardowani mieszankÄ
dawki suspensu i dopaminy. I chwilami nie wyrabiamy â te przeĹźycia sÄ
bardziej intensywne niĹź rodzinne kĹĂłtnie w czasie kryzysu w 2008 roku. Bowiem wiemy, Ĺźe w kaĹźdej chwili tron HarriganĂłw moĹźemy zastaÄ we krwi, a naszÄ
ulubionÄ
postaÄ (jeĹli tak moĹźemy jÄ
nazwaÄ?) znaleĹşÄ gdzieĹ na dnie Tamizy.    OglÄ
danie "Strefy gangsterĂłw" ma w sobie coĹ perwersyjnego â liczymy, Ĺźe Harriganowie przetrwajÄ
ten londyĹski poĹźar, choÄ przecieĹź powinniĹmy chcieÄ powsadzaÄ ich wszystkich za kratki. Czy to oznacza, Ĺźe miejscami nie odbiegamy od ich zwierzÄcych popÄdĂłw do wĹadzy i stawiania na szali Ĺźycia drugiego czĹowieka? Raczej nie â Ritchie po prostu pozwala nam zanurzyÄ siÄ w Ĺwiecie, ktĂłry w rzeczywistoĹci nigdy nie bÄdzie nam bliski. Gramy na jego zasadach â jesteĹmy z Harriganami, czy tego chcemy, czy nie. WszakĹźe nie da siÄ inaczej: to serial, ktĂłry nie puszcza aĹź do przewrotnego finaĹu. Dopiero wraz z napisami koĹcowymi poczujemy ulgÄ â do czasu, aĹź komĂłrka Harry'ego zadzwoni ponownie. (W oddali sĹychaÄ hardy gĹos faceta, ktĂłry odbiera telefon. "Iâm on my way, Conrad", mĂłwi Harry. I wsiada do samochodu.)