Memento mori / 28 lat później

Kino lubi trendy, marki, swojskość. A w każdym razie takie można odnieść wrażenie spoglądając na biznesowe decyzje szefów wytwórni filmowych. Często są one podejmowane zgodnie ze starą maksymą "kuj żelazo, póki gorące". Na szczęście raz na jakiś czas pojawiają się filmy w rodzaju "28 lat później", które pokazują, że czasem w show biznesie lepiej kierować się przysłowiem "śpiesz się powoli". 

Jun 21, 2025 - 00:35
 0
Memento mori / 28 lat później
Kino lubi trendy, marki, swojskość. A w każdym razie takie można odnieść wrażenie spoglądając na biznesowe decyzje szefów wytwórni filmowych. Często są one podejmowane zgodnie ze starą maksymą "kuj żelazo, póki gorące". Na szczęście raz na jakiś czas pojawiają się filmy w rodzaju "28 lat później", które pokazują, że czasem w show biznesie lepiej kierować się przysłowiem "śpiesz się powoli".  Danny Boyle i Alex Garland zdecydowanie się nie spieszyli. Od premiery ich wspólnego dzieła "28 dni później" minęły już 23 lata. W tym czasie obaj panowie rozwijali swoje solowe kariery, podczas gdy ich horror dojrzewał w pamięci widzów, stając się obrazem kultowym, uważanym za jedno z kluczowych dokonań w obszarze filmu o zombie. I wreszcie, ponad dwie dekady później, Boyle i Garland wspólnie wracają do stworzonego przez siebie świata i udowadniają, że warto było czekać. "28 lat później" nie jest bowiem pochopnie zrobioną produkcją, która chce spieniężyć popularność oryginału. Nie jest również rzeczą łopatologicznie ogrywającą nostalgię, nastawioną na próbę odtworzenia jego klimatu. Nie, nowe wspólne dzieło Boyle'a i Garlanda pozostaje w pełni autonomiczne: zrealizowane na fundamentach "28 dni później", ale funkcjonujące jako niezależna historia osadzona po prostu w tym samym świecie. Panowie ewidentnie dobrze przemyśleli to, jak może wyglądać rzeczywistość 28 lat po wybuchu pandemii wściekłości i zbudowali wiarygodny model ze społecznościami ludzi i pierwotnymi wspólnotami zarażonych. Oryginał wykorzystali jako inspirację, ale nie trzymali się kurczowo jego fabuły. W efekcie – co może zaskakiwać – "28 lat później" nie wymaga znajomości "28 dni później". Widzowie, dla których jest to pierwszy kontakt z tym światem, nie będą mieli najmniejszych problemów z wejściem w jego specyfikę i doświadczaniem historii 12-letniego Spike'a. Nie znaczy to wcale, że nie zachęcam do obejrzenia oryginału. Bo choć do śledzenia fabuły nie jest on potrzebny, to z co najmniej dwóch powodów warto jednak po niego sięgnąć, nawet już po seansie "28 lat później". Po pierwsze dlatego, że "28 dni później" to wciąż dobre kino. Po drugie - Boyle i Garland mocno inspirują się oryginałem w konstrukcji nowego filmu. "28 lat później", jak wcześniej "28 dni później", ma dokładnie tę samą strukturę: prolog (który nie ma za wiele wspólnego z resztą historii, a jednocześnie jest kluczowy dla całości), główna opowieść oraz epilog. Właściwa historia w "28 dniach później" stanowiła połączenie dwóch wyraźnie różniących się od siebie filmów: pierwsza część to opowieść surwiwalowa, druga to studium ludzkiej kondycji poddanej ekstremalnemu warunkowaniu. "28 lat później" skonstruowano w podobny sposób. O ile konstrukcje narracyjne obu filmów są identyczne, o tyle to, czym zostały wypełnione, nie mogłoby się bardziej różnić. W "28 latach później" na próżno szukać wizualnej chropowatości rodem z "partyzanckiego kręcenia filmów", która wyróżniała oryginał. Tym razem twórcy (przy wydatnej pomocy autora zdjęć Anthony'ego Dod Mantle'a, który pracował też przy "28 dniach później") postawili na kino trance'owe, pełne frenetycznych obrazów, symbolicznych kolaży z wykorzystaniem scen z klasycznych filmów. W drugiej części wizualizacje uspokajają się, przybierając kontemplacyjny charakter i wybijając na plan pierwszy takie tematy, jak: życie, śmierć, miłość. Nowy film ma również inne niż oryginał inspiracje. Sam Spike to postać rodem z postapokaliptycznych antyutopijnych historii typu "Niezgodna": jest młody, wychowany w zamkniętej, odizolowanej społeczności skoncentrowanej na przetrwaniu i choć początkowo bardzo tego pragnie, to nie potrafi być modelowym obywatelem – czuje się radykalnie ograniczony przez narzucone zasady i wierzenia. Świat wokół niego to z kolei mieszanka paradoksów: z jednej strony piękny i majestatyczny, z drugiej – skrajnie niebezpieczny, w którym jedna błędna decyzja lub chwila nieuwagi prowadzi do niechybnej zguby. "28 lat później" to z całą pewnością godna kontynuacja "28 dni później". Nie znaczy to wcale, że jest pozbawiona wad. Boyle i Garland miejscami folgują swoim alegorycznym zapędom, powtarzając się w wizualnych ekspresjach i przesadzając z liczbą symboli, które nadmiernie eksploatują. Podchodzą też niekonsekwentnie do praw rządzących wykreowanych światem – zasad, które przecież sami stworzyli. Widać to szczególnie w sposobie, w jaki traktują młodego bohatera filmu. Korzystając z terminologii growej: Boyle i Garland potrafią między jedną a drugą sceną przełączać film na tryb "nowicjusza", traktując Spike'a ulgowo. W gruncie rzeczy są to jednak drobiazgi, które nie przeszkadzają w czerpaniu przyjemności z seansu. Większość z nich zaczyna nabierać znaczenia dopiero po wyjściu z kina, kiedy można na chłodno i z dystansem przyjrzeć się filmowi. Ale nawet wtedy pozostaje z nami radość, że po latach Danny Boyle i Alex Garland znów ze sobą współpracują.