28 TYGODNI PÓŹNIEJ, czyli czy Amerykanie mogliby przestać próbować ratować świat?

Dwa filmy, to samo uniwersum, częściowo ta sama ekipa pracująca przy tworzeniu obu filmów. 5 lat pomiędzy ich powstaniem to pierwsze, co je dzieli. Drugą różnicą jest to, że po latach jeden da się oglądać, a drugiego nie. W 2025 roku aż trudno jest uwierzyć, że 28 tygodni później oglądało się kiedykolwiek dobrze, ale biorąc […]

Jun 21, 2025 - 17:40
 0
28 TYGODNI PÓŹNIEJ, czyli czy Amerykanie mogliby przestać próbować ratować świat?

Dwa filmy, to samo uniwersum, częściowo ta sama ekipa pracująca przy tworzeniu obu filmów. 5 lat pomiędzy ich powstaniem to pierwsze, co je dzieli. Drugą różnicą jest to, że po latach jeden da się oglądać, a drugiego nie. W 2025 roku aż trudno jest uwierzyć, że 28 tygodni później oglądało się kiedykolwiek dobrze, ale biorąc pod uwagę średnią ocen z różnych serwisów: 6,6 Filmweb, 6,9 IMB, film musiał spełniać oczekiwania widzów w 2007 roku.

Z ekipy pracującej przy pierwszej części, czyli przy 28 dniach później, pozostał team Boyle i Garland, ale już nie jako reżyser i scenarzysta, a jedynie w roli producentów. Za reżyserię (z jednym małym wyjątkiem, o którym później) i częściowo scenariusz, zabrał się Juan Carlos Fresandiillo, który może być znany szerszej publiczności ze swojego późniejszego filmu Ocaleni z 2017 roku. Przy pracy przy sequelu pozostał również odpowiedzialny za muzykę John Murphy oraz zespół scenografów.

Scena otwierająca film wygląda rzeczywiście jak zupełnie naturalna kontynuacja 28 dni (…) i jeśli filmy obejrzy się jeden po drugim, to właściwie nie widać różnicy. Kiedy jednak pierwsze kilka minut filmu wybrzmi i akcja przeniesie się we właściwe miejsce, już wiemy, że będzie zupełnie inaczej niż w poprzednim filmie. Ponownie jesteśmy w Londynie, według doniesień wszyscy zakażeni umarli z głodu, ale jak informują nas napisy wprowadzające, a później głos pani w filmowym pociągu: tylko jedna strefa w Londynie (jedna) została odkażona, oczyszczona, jesteśmy już 28 tygodni po wybuchu pandemii, więc co robią wojska amerykańskie (konkretnie, zgodnie ze wspomnianymi napisami, wojska NATO, ale żołnierze są amerykańscy)? Ustawiają na dachach kilku snajperów i sprowadzają do tej jednej jedynej strefy ludzi, bo przecież co mogłoby pójść nie tak, prawda?

28 tygodni później

Wszystko jest w porządku, dobry przekaz leci, snajperzy żartują sobie z siebie tak fajnie po męsku, podglądając ludzi przez lunety, żeby pokazać, że życie normalnie zaczyna płynąć, a oni są tacy właśnie spoko, wyluzowani, kumple z woja. W tych początkowych scenach, które pokazują widzowi zorganizowanie Dystryktu 1, trudno nie mieć wątpliwości i ignorować wszystkie zapalające się lampki w kwestii poziomu ochrony, zabezpieczeń czy procedur tam panujących. Na przykład pani naukowczyni Scarlet (Rose Byrne) jest zdziwiona, że przysłano tam dzieci, więc poziom komunikacji między pracownikami jest godny niskiego szczebla januszexu. A przez fakt, że główny bohater Don (Robert Carlyle), po tym, co przeszedł, woli ściągnąć swoje dzieci do Londynu niż wyjechać do nich, i mieszkać choćby w namiocie, ale nie bać się o swoje i ich bezpieczeństwo, to uważam, że natychmiast powinien mieć odebrane prawa rodzicielskie. Niestety wygląda na to, że w zaatakowanej wirusem Anglii sądy rodzinne nie zaczęły na powrót działać, więc jego córka Tammy (Imogen Poots) i syn Andy (Mackintosh Muggleton) lądują w Londynie.

Filmowi małoletni bohaterowie chyba odziedziczyli instynkt przetrwania po ojcu, bo po tych wszystkich okrucieństwach, stracie bliskich, życiu na wygnaniu, wymykają się z Dystryktu 1. Tak, dwójka małolatów wymyka się z super ekstra zabezpieczonej strefy i przez nikogo nie niepokojona łazi po mieście. Ponieważ świat przedstawiony w filmie zbudowany jest na totalnie bezsensownych założeniach, a do tego bohaterowie pokazują naprawdę nielogiczne zachowania i mają zupełnie nielogiczną motywację, to widz ma prawo czuć się potraktowany nie fair i oszukany. W wyniku tych wszystkich wydarzeń już w 39 minucie filmu wiemy, o czym on jest. Czy zatem coś jeszcze nas w nim czeka?

28 tygodni później

Odpowiem głośnym TAK. Czeka nas żołnierz Doyle (Jeremy Renner), który nagle podczas czerwonego alertu, tak, padają słowa CODE RED, stwierdza, że on nie będzie w sumie jednak wykonywał rozkazów i postanawia uratować garstkę randomowych ludzi, którzy ukrywają się w jakimś garażu. In USA Army we trust.

To może, chociaż znajdziemy tam znakomite sceny akcji? A może momenty straszne jak z najstraszliwszego horroru? Jeśli dla kogoś koszenie zainfekowanych śmigłami helikoptera, jak trawy kosiarką lub po prostu strzelanie do masy ludzi, mieści się w wymienionych kategoriach, to owszem, znajdują się one w tym filmie. Do tego, szczególnie w drugiej połowie filmu, kamerą tak miota, że trudno skupić wzrok na wydarzeniach. Zapewne celem było oddanie intensywności kipiszu, jaki wybuchł na miejscu, wzorem z ciasnych i chaotycznych scen z 28 dni (…), ale użyto tego narzędzia z ogromną przesadą. Podobnie pogmatwany jest montaż, byłam przekonana, że Don umarł już jakieś 2137 razy, a on ciągle skądś wyłazi. Można powiedzieć, że w sumie to jedyna rzecz, która w 28 tygodniach później widza zaskakuje.

28 tygodni później

Rozumiem, że w 28 tygodniach później obserwujemy świat, który tak naprawdę w takich warunkach nie istnieje i nigdy nie istniał. Jasne jest, że mogą panować tam inne zasady, obowiązywać inne standardy zachowania, ale nadal zawsze i wszędzie powinien obowiązywać minimalny rozum i godność i człowieka, o logice nie wspominając. A tego w filmie ze świecą szukać. Zresztą i z fizyką bywa krucho, choćby w scenie, gdzie żołnierze muszą poruszać się w specjalistycznych maskach przeciwgazowych, bo stężenie gazu jest tak silne, że zwala każdą żyjącą istotę z nóg, ale grupce naszych dzielnych bohaterów wystarcza koszulka zatknięta na nos. To nie są scenariuszowe skróty, naiwne zakończenia, czy niedopracowana postać. To jest film, który próbuje uchodzić za poważny, a gdyby się na to nie silił, miał jakikolwiek dystans do siebie, i podlano by go jeszcze mocniej keczupem, to mógłby śmiało być horrorem klasy B.

Te pierwsze sceny, o których wspominałam na początku, te jedyne na plus w całym filmie dały nadzieję na dobrą, a przynajmniej poprawną kontynuację. Chwila czasu w internecie wystarczyła, by sprawdzić, dlaczego ten fragment otwierający film, jest tak diametralnie lepszy i inny pod właściwie każdym względem niż reszta filmu. Otóż początek wyreżyserował Danny Boyle, a resztę już Fresandiillo. Czyli było super, a potem wpadli Amerykanie uratować świat. I wyszło, jak wyszło, czyli fatalnie.